Wszyscy znamy tę baśń: Kopciuszek okazuje się królewną. Najsłabszy brat zabija smoka. Najmłodszy rycerz zdobywa Graala. Twórcy „Mam talent” też ją znają.
Kiedy w kwietniu internet obiegły podawane ze skrzynki do skrzynki maile z linkiem do występu Susan Boyle w „Britain’s Got Talent”, zobaczyliśmy jak ta stara baśń odgrywana jest przed nami raz jeszcze: oto 47-letnia Susan ze Szkocji, nieuczesana, na scenie sztucznie swobodna, zgrzebna. Te zażenowane twarze jurorów, uśmieszki na widowni. I wtedy Susan zaczyna śpiewać „I dreamed a dream” z „Les Miserables”. Zbliżenia na twarze jurorów. Ktoś z widowni, wychwycony przez kamerę, otwiera usta. Szmer niedowierzania zamienia się w pisk i owacje. Jurorzy mają łzy w oczach. Widz – też.
Bo sam się w tej baśni odnajduje. Jak wtedy, gdy skakał Adam Małysz i wszyscy dosiadaliśmy się mu na narty, tak i w baśni o Susan Boyle widzimy sami siebie, Susan nas reprezentuje przed bezduszną machiną, przed wielkim showbiznesem pokonywanym właśnie przez gospodynię domową ze Szkocji. Kopciuszek okazuje się królewną.
I dlatego pewnie czołówki wszystkich mediów zajęła wczoraj wiadomość, że Kopciuszek się królewną nie okazał. Tę edycję „Britain’s Got Talent” wygrał kto inny. Happy endu nie było.
W tej baśni są dwa morały.
Po pierwsze – pamiętacie, jak w „Britain’s Got Talent” śpiewał arię „Nessun Dorma” Paul Potts, sprzedawca telefonów komórkowych, poczciwy grubasek w tanim garniturze, pewnie wyśmiewany w szkole przez silnych chłopaków i poszturchiwany przez szefa? To właśnie wtedy odegrano przed nami tę baśń po raz pierwszy. Pamiętam jak coś uwięzło mi w gardle, gdy patrzyłem na występ Pottsa, pamiętam dziką radość z min jurorów, wzruszenie na widok publiki podrywającej się z miejsc. Najsłabszy z braci zabijał smoka w perfekcyjnie wyreżyserowanej scenie. Najazd na jurorów, którym opadają szczęki. Potem na kogoś z widowni. A Paul śpiewa. I to co śpiewa! I to jak śpiewa! Showbiznesowy smok wije mu się u stóp, a on się skromnie uśmiecha.
A teraz oglądam występ Susan i nadziwić się nie mogę. To są dokładnie te same ujęcia. Dokładnie ta sama sekwencja scen, najazdów kamery, próba odtworzenia przez reżysera programu tych samych emocji. (Na naszym podwórku ten sam zabieg próbowano wykonać na 11-letniej Klaudii Kulawik śpiewającej „Dziwny jest ten świat”. Klaudia robi ogromne wrażenie, ale rozmach nie ten, reżyser nie ten, miny jurorów też nie te…). Chcecie bajki? Oto bajka. Przeżyjcie to jeszcze raz. Reżyser zadba o to, żebyśmy czuli dokładnie to, co chcemy czuć.
Teraz wszyscy burzą się przeciw werdyktowi, przejęte reporteki opowiadają, jak jej i nam złamano serce, bo to przecież Susan powinna była wygrać, tak nam obiecano, przecież my znamy tę baśń i wiemy, jak się kończy. Ostatni akcent na czołówkach gazet brzmi: Susan po werdykcie załamała się psychicznie.
Nie mogła wygrać, bo trzeba było przecież wymyślić inne zakończenie. A informację o jej chorobie skwapliwie przeczytamy, bo pasuje nam do tej bajki. Dostajemy swoją przejmującą historię, na którą tak czekaliśmy.
I drugi morał: od momentu jej występu, nieustannie, a nawet po werdykcie powtórzono tysiące razy, choćby pełnym współczucia tonem, jaka to Susan jest nieatrakcyjna (w wersji light: „nie wygląda jak stereotypowa gwiazda”). Patrzcie, patrzcie, taka brzydka, a tak ładnie śpiewa. Potts był po prostu pociesznym grubaskiem, ale Susan jest kobietą. Od kobiety na scenie oczekuje się, że będzie olśniewać. Jeśli tego warunku nie spełnia, uznamy ją najwyżej za małpę kataryniarza. Temat wyglądu Susan Boyle został bezwzględnie wyeksploatowany. Nie tylko przez twórców showbiznesu, także w komentarzach na forach – czyli przez jego konsumentów.
Również dlatego nie mogła wygrać. Kopciuszek to koniec końców kocmołuch. Baśń baśnią, ale potem trzeba by przecież na salonach książęcego zamku się pokazać, a z kocmołuchem nie wypada.
Susan Boyle, sympatyczna i prostolinijna kobieta ze szkockiego miasteczka, której zamarzyła się kariera, została skonsumowana – ogryziona do kości, wyciśnięta, przetrawiona, teraz czas wylizać talerz.
I czekać na następną baśń.
A może ta bajka ma jeszcze inny koniec a może Susan nagra płytę – bo NAPRAWDĘ ma talent? i na to może ludzie czekają ? ja na przykład tak – nie obchodzi mnie czy wygrała czy nie. czy ma siwe włosy i zarośnięte brwi . uwielbiam jej słuchać i te 100 milionów wejść na you tube świadczy o tym że nie jestem jedyna. ilość sprzedanych płyt będzie miernikiem sukcesu. Susan trzymam kciuki za Ciebie!!!
HA!!! JAK PODAJE WŁAŚNIE THE GUARDIAN – SUSAN BOYLE NAGRA PŁYTĘ Z CZESKĄ ORKIESTRĄ SYMFONICZNĄ!!! ( WCZEŚNIEJ NAGRAŁ Z NIMI PŁYTĘ PAUL POTTS) HURRA!!!!!!!
Tojest i tak wielki sukces Susan, bo zostala zauważona. Co by jej dało zwycięstwo? Dokładnie tyle samo co i drugie miejsce.
Co za glupi artykul! Nie pozwalajcie pisac dziennikarzom, ktorzy nie maja wiedzy albo inteligencji.
To wogole nie byl syndrom kopciuszka bo nikt sie nie przemienil w krolewne. To poprostu niewiarygodnie utalentowana, kobieta mimo ze uposledzona umyslowo, ktora marzyla o karierze i ktorej swietny program dal szanse. Jej wejscie nie bylo wyrezyserowane chociaz organizatorzy na takie reakcje liczyli, stad tyle kamer na widownie, ale na Milosc Boska- widownia nikt nie steruje!!! A tam doszlo od buuuuuuuuu do euforii i owacji na stojaco. Ona zrobi wielka kariere a po jej plyty ustawia sie kolejki! Nagranie juz w lipcu z Orkiestra w Pradze! Zyczmy szczescia dzielnej Susan. Do tego dziennikarz zapomina jak szlachetne bylo jej zycie- pomoc ubogim, praca charytatywna, w kosciele i opieka nad b. wiekowymi rodzicami.
dlaczego piszecie o niej „upośledzona” ? w żadnym z wywiadów tego nie widać !
Co za glupi artykul! Nie pozwalajcie pisac dziennikarzom, ktorzy nie maja wiedzy albo inteligencji.
To wogole nie byl syndrom kopciuszka bo nikt sie nie przemienil w krolewne. To poprostu niewiarygodnie utalentowana, kobieta mimo ze uposledzona umyslowo, ktora marzyla o karierze i ktorej swietny program dal szanse. Jej wejscie nie bylo wyrezyserowane chociaz organizatorzy na takie reakcje liczyli, stad tyle kamer na widownie, ale na Milosc Boska- widownia nikt nie steruje!!! A tam doszlo od buuuuuuuuu do euforii i owacji na stojaco. Ona zrobi wielka kariere a po jej plyty ustawia sie kolejki! Nagranie juz w lipcu z Orkiestra w Pradze! Zyczmy szczescia dzielnej Susan. Do tego dziennikarz zapomina jak szlachetne bylo jej zycie- pomoc ubogim, praca charytatywna, w kosciele i opieka nad b. wiekowymi rodzicami.
Zgoda prawie we wszystkim, poza stwierdzeniem, że podobno jest upośledzona umysłowo. Nie zauważyłam upośledzenia umysłowego w żadnym wywiadzie ani też wyjściu na scenę.Powiem więcej, Susan ma ogromną inteligencję interpretacyjną. Wprawdzie występ w finale nosił oznaki zmęczenia materiału i presji, natomiast casting w Glasgow który obiegł cały świat jest fenomenalny.Na pewno czekam z niecierpliwością na płytę tej utalentowanej kobiety i życzę Jej szybkiego powrotu do zdrowia.
~Kasiu, ~Aniu, wyszło jakieś nieporozumienie. Nigdzie nie napisałem, że jest „upośledzona umysłowo”, nic takiego. Napisałem, że po występie media podały, że po werdykcie załamała się psychicznie (potem napisałem o tym „choroba” – bo depresje i załamania psychiczne to wszelako stany chorobowe) – a ta informacja stała się zresztą elementem całego show, co jest przynajmniej przygnębiające, jeśli nie przerażające.
Pozdrawiam serdecznie!
Jak ja się cieszę, że Państwo poruszyli ten temat i to celnie poruszyli.
Symptomatyczne dla naszego świata jest choćby to, kiedy człowieczek tak zabiegany, jak ja, nie śledzący dniami i nocami życia gwiazd, czy w ogóle czyjegokolwiek innego, poza życiem własnej rodziny, dowiedział się o Susan Boyle. Miało to miejsce dokładnie wczoraj. I to wyłącznie dlatego, że nie mając czasu nawet na czytanie gazet, spersonalizowałam sobie wyszukiwarkę google’a tak, żeby mi przy otwarciu wyświetlała świeże wiadomości z kilku serwisów. W ten sposób ciekawość czasem zmusza mnie do wyjrzenia na świat spod stosu własnych papierzysk. I tak wczoraj właśnie w okienku „newsów” wyświetliło mi się hasło: „Śpiewająca gospodyni domowa przegrywa w finale „Mam talent” czy coś w tym guście. Bodajże w serwisie tvn24 to było. Zaintrygowało mnie, co też niezwykłego jest w tej gospodyni i jej przegranej, że aż sprawa trafia na pierwsze strony serwisów. No to sobie zobaczyłam. I wiecie Państwo, jaka była myśl moja pierwsza? Wcale nie ta, że jest mi szkoda kolejnej ofiary mediów. I nawet nie taka, że niesprawiedliwość jakaś okrutna się stała genialnej bezrobotnej. Nie. Moja pierwsza myśl była taka, że po pierwsze, wielcy przegrani często wygrywają więcej, niż oficjalni zwycięzcy. W masowym odbiorze nazwisko Pogorelica funkcjonuje jako tako do dziś, a mało kto z tzw. masowej publiczności pamięta, że oficjalnym zwycięzcą X konkursu chopinowskiego z roku 1980, był Dang Thai Son, który, mówiąc szczerze, wygrał, bo był lepszy i poza tym, że dla masowego odbiorcy był „żółtkiem w trampkach”, był zwyczajnie genialnym pianistą. A Pogorelic – no cóż – mimo porażki, fala sławy niosła go jeszcze ładnych parę lat. I wcale nie dlatego, że był lepszy, tylko dlatego, że wzbudzał gorące emocje. Jakoś tak jest, że łatwiej i trwalej zapamiętujemy to, co wzbudza gorące uczucia, a nie to, co dyktuje zdrowy rozum.
To jedna uwaga.
Druga – zupełnie z innej beczki – jest taka, że odbiorca masowej kultury ma upodobania cokolwiek dziecinne i oczekuje smacznego ciasteczka w kolorowym papierku i trudno się dziwić, że na dłuższą metę nie bierze go zupełnie poczciwy grubasek śpiewający operową arię. Może gdyby grubasek miał „metkę” szkół muzycznych i Akademii Królewskich, byłby dziś kolegą po fachu Placido Domingo i nikomu nawet do głowy by nie przyszło, że jest niski, gruby i brzydki, ze względu na szacunek do tej „metki”. A tak, bez metki? Skąd masowy odbiorca ma wiedzieć na pewno, że to świetny tenor? I jak długo go będzie pamiętał? Przecież nie z powodu „Nessun Dorma”, bo to jednak dość trudna intelektualnie partia.
I wcale nie zamierzam tu obrażać masowego odbiorcy. On po prostu taki jest. Dosyć łatwo go wzruszyć, ale trudniej zmusić do myślenia. Bo, jako się rzekło – łatwiej i trwalej zapamiętujemy to, co wzbudza gorące uczucia. Wszyscy. Nie tylko odbiorcy popkultury.
Tak naprawdę szansą na wygranie czegoś więcej, niż 100 tys. funtów nagrody (które być może pomogłyby nieszczęsnej Susan w krótkim czasie rozwiązać parę bieżących, poważnych problemów życiowych) jest dopiero wielka przegrana. Bo wtedy co prawda nie będzie 100 tysięcy i triumfalnego wjazdu do Rzymu, ale może się okazać, że znajdzie się wytwórnia, czy choćby prywatny sponsor, gotów wyłożyć parę groszy na doszlifowanie talentu i nagranie płyty.
Czy ktokolwiek słuchając Olgi Pasiecznik patrzy na jej urodę? No, z całym szacunkiem, ale ta okularnica z odstającymi uszami wymaga jednak sporej inwencji wizażysty, czy charakteryzatora, żeby stać się Donną Anną (Don Giovanni). A Cecilię Bartoli za lat kilka bez makijażu Państwo sobie wyobrażają? Czy to przeszkadza bardzo w odbiorze?
Z tym Kopciuszkiem sprawa jednak nie jest taka całkiem oczywista. W istocie rzeczy świetnie wiedział, co robi i na co się naraża. I pewnie spokojnie zniósłby porażkę i współczucie mas, gdyby nie media, które uparły się zrobić z niego męczennika. Ta pazerność mediów na cierpienie jest najbardziej przerażająca w tym wszystkim. Dzisiejszy dziennikarz przypomina mi trochę jedną z moich sąsiadek, która dosłownie purpurowieje w oczach, kiedy komuś niedaleko dzieje się krzywda. Wcale nie z oburzenia purpurowieje, ale z poczucia, że oto obok niej dzieje się coś sensacyjnego. O czym będzie można jutro opowiedzieć sąsiadkom. I przez chwilę być najważniejszą osobą w zgromadzeniu. Więc bez żadnej żenady podchodzi do tej skrzywdzonej, sponiewieranej ofiary i „naciskając wymanikiurowanym paluszkiem” tam, gdzie najbardziej boli pyta – czy bardzo boli. A jakby tak jeszcze trochę docisnąć, to co? Boli? Bardzo? Jak bardzo?
Rzadko kto jest w stanie nie załamać się kompletnie będąc obiektem takiego „życzliwego” zainteresowania.
I nad tym – myślę sobie – warto by się może głębiej zastanowić.
Nad powszechnie tolerowanym „gapiostwem” lansowanym przez media
Serdecznie pozdrawiam
dokładnie tak jest – teraz wszyscy rozpisują się na temat jej stanu psychicznego – i zapomnieli że ONA MA TALENT, niezależnie od tego jakie miejsce zajęła w programie. ja czekam na jej płytę – i pamiętam jeden z wpisów na jakimś forum ” płyta Susan Boyle będzie pierwszą którą kupię a nie ściągnę ” myślę że takich osób jest więcej…
ja takze, moze nie pierwsza plyte, bo kupilam 10 lat temu w Londynie „Miss Saigon” i w Nowym Jorku oryginalne „West Side Story”, ale Susan Boyle kupie chocbym miala leciec na Antypody!!!
Pięknie powiedziane. Dzięki za ten wpis.
Trochę przesady w tym artykule. Mysle ze Susan nagra plyte – jesli zdrowie jej pozwoli. I basn nadal bedzie trwac – choc bez tak licznej publiki
A ja się z artykułem nie zgadzam!
Dla mnie może być brzydka, bez zębów, łysa ale czy to o oglądanie chodzi? O słuchanie, to ona nam zaoferowała. Mógłbym tego słuchac w nieskończoność, tak jak kiedyś zwycięzcę Idola z Norwegii.
dokładnie tak! niech jej dadzą spokój dziennikarze – którzy jak hieny się na niż rzucili !
Zapraszam na Polską Stronę o Susan Boyle http://www.susanboyle.pl.tl
Ciekawie czyta sie te madrosci po czasie wiedzac ze Su bo sprzedala ponad 9 milionow egzemplarzy debiutanckiej plyty….