Czy „Dystrykt 9” jest filmem o kosmitach? W pewnym (a dokładnie – dosłownym) sensie tak. Mamy więc niedaleką przyszłość, statek kosmiczny, mamy wreszcie samych obcych, oczywiście z czułkami, śliniących się i oślizgłych (nic dziwnego, że miejscowi nazywają ich „krewetkami”). Ale jest to wyjątkowy film o kosmitach. Po pierwsze dlatego, że rzuca dekonstuujące wyzwanie konwencji tego rodzaju filmów (kto widział obcych jako nieprzystosowane, żałosne stwory, które nawet nie potrafią o siebie zadbać?). A po drugie – to wcale nie jest film o kosmitach.
To w takim razie o czym jest ten film? Po kolei. Niedaleka przyszłość. Na Johanessburgiem zawisa statek kosmiczny. I tak sobie wisi, wprawiając w konsternację cały świat. Wysłana na pokład misja odkrywa umierającą z głodu i wyczerpania populację obcych. Kosmiczni uchodźcy zostają sprowadzeni na ziemię, statek spenetrowany, kosmiczna broń skonfiskowana przez rządowe instytucje. Ale to dopiero początek kłopotów. Bo obcy – ja to obcy – wcale nie chcą się asymilować, ani nawet pokojowo współżyć z ludźmi. Brzydcy, głupawi, społecznie nieprzystosowani, grzebią w śmieciach, kradną (nie wiedzą, co to prawo, czy własność), dokonują aktów wandalizmu, objadają się jedzeniem dla kotów i nie ma z nich żadnego pożytku. W dodatku ich broń jest kompletnie bezużyteczna dla ludzi. I mnożą się jak króliki. Nic dziwnego, że ludzie zaczynają ich nienawidzić.
Historia lubi sie powtarzać, a może to ludzie w ogóle się nie zmieniają. Doskonale znany schemat – segregacja, koncentracja, eksterminacja. Ten słabszy, ten inny – ten OBCY (a któż może być bardziej obcy, niż obcy?) jako podczłowiek albo nieczłowiek zostaje wyjęty spod prawa, również tego moralnego. Można z nim zrobić wszystko, bo „to” przecież nie czuje, nie myśli, jest tylko bolącym wrzodem na czterech literach społeczeństwa. Pierwszy krok to odizolowanie obcych od ludzi w gettcie, jakim jest sam Dystrykt 9. Tutaj mogą sobie w spokoju uprawiać zbieractwo śmieci, zabijać się o kocie żarcie, handlować bronią z plemiennymi watażkami. Istny slums, gdzie króluje bieda, przemoc i zbrodnia. Co tylko utwierdza wszystkich w przekonaniu, że obcy są kompletnie nieprzystosowani do życia wśród ludzi, że trzeba ich odizolować, pozbyć się ich poza nawias społeczeństwa, usunąć z oczu jak najdalej.
Ale „zarządzanie obcymi” to też olbrzymia administracyjna maszyna zapewniająca obcym humanitarną „opiekę” państwa, przedsiębiorstwo prowadzące szeroko zakrojone badania nad wykorzystaniem kosmicznej technologii. Ale na czym polega owa opieka? Na przesiedlaniu, regulowaniu populacji, trzymaniu obcych z daleka od ludzi. A badania nad technologią sprowadzają się do pseudomedycznych eksperymentów rodem z gabinetu doktora Mengele. Bo przecież „krewetki” to nie ludzie.Nie ma się czym przejmować.
Tak poznajemy Wikusa van der Merwe, sympatycznego urzędnika w żółtej kamizelce, gadułę do-rany-przyłóż, pokazującego z dumą zdjęcie własnej żony, który muchy by nie skrzywdził. Wikus awansuje, rusza w teren, z ważną misją zbierania w Dystrykcie podpisów pod zgodą na eksmisję obcych do nowego, „lepszego” obozu, daleko od Johanessburga (wszystko przecież dzieje się w majestacie prawa). Do obozu koncentracyjnego. Wikusowi towarzyszy kamera, oglądamy, jak sympatyczny urzędniczyna i jego Einsatzgruppe poczynają sobie z obcymi. „Odłączamy kabelek i maluszek idzie lulu”. Przecież nie mieli zgody na rozmnażanie. Od drzwi do drzwi skleconych z byle czego szop, w których żyją „krewetki” poznajemy metody pracy Wikusa i jego ludzi, ich podejście do nietypowych gości z kosmosu. W międzyczasie nasuwa się refleksja – czy Wikus to nie typowy przykład SS-mana? To przecież nie żadna brutalna, ziejąca nienawiścią świnia, lubująca się w sadystycznych zabawach i zadawaniu bólu. To po prostu urzędnik, radzący sobie z pewnym „problemem” do „ostatecznego rozwiązania”, po to, żeby na ziemi ludziom żyło się lepiej, w czystym może nie rasowo (bo jesteśmy przecież w RPA), ale przynajmniej gatunkowo świecie.
Ale Wikus ma pecha, w trakcie misji zostaje spryskany tajemniczą substancją, która zmienia go w „krewetkę”. Tu zaczyna się wyscig z czasem i całym światem, który nagle zaczyna na Wikusa polować (jako mutant jest w stanie uruchomić kosmiczną broń). W samotnej walce o życie, w której odwracają się od niego jego najbliżsi, znajduje sprzymierzeńców tam, gdzie tego zupełnie sie nie spodziewał. I będzie musiał dużo się nauczyć. O sobie, o ludziach i o tych, którym człowieczeństwa odmówił.
A tzw. ludzkość? Czy czegoś się nauczy? Czy uzna swoje winy, wobec swoich dalekich braci? Niestety nie. Będzie co najwyżej obawiać się zemsty uciskanych, którzy okazują się jednak mieć jakieś przebłyski inteligencji. „Dystrykt 9” to zatem film o banalności zła. O tym, jak łatwo dzieli się świat na swoich i obcych. Tych gorszych, tych brudnych, tych biednych, ciemnych, głupich, niecywilizowaych, którzy nie żyją tak, jakbyśmy chcieli, nie podzielają Naszych Wartości. Cyganów, Arabów, Czarnych. Obcych. Dosłownie i w przenośni. Inność, obcość rozgranicza – Niemców od Rosjan, Europejczyków od Arabów, Białych od Czarnych, obcych od ludzi. Ale obecność obcego też buduje wspólnotę – tak jak Europejczycy wobec Arabów, biali Amerykanie (włoskiego, polskiego, czy irlandzkiego pochodzenia) wobec Afroamerykanów są jednym, ludzkość wobec obcych też jest jedna, już nie ma Białych i Czarnych. Bo znalazł się ktoś gorszy. Ktoś, kogo wszyscy mogą dyskryminować na równi. Jak łatwo się tych obcych wyrzuca poza nawias człowieczeństwa. A potem jest już tylko z górki. Wśród trybików administracyjnej machiny rozmywa się odpowiedzialność. Na koniec zostaje tylko zbrodnia. I smutni, mali naziści przekonani, że nie zrobili nic złego, tylko wykonywali swoją pracę.
Cóż za pomysł. Obcy jako metafora obcego. „Dystrykt 9” to świetnie zrobiony (metodą paradokumentu), trzymający w napięciu do ostatniej sceny film, opowiadający w konwencji science fiction o czymś bardzo ważnym. Cóż, mogłoby się wydawać niesamowite, popkultura zawstydziła moralistów.
Dokładnie tak samo odczytałem ten film slumsy obcych nic innego jak dziesiątki, setki czy tysiące takich miejsc gdzie żyja ludzie
w straszliwych warunkach… a mamy XXI wiek ! Mówimy o nanotechnologiach , lotach kosmicznych, zdobywaniu Marsa, podróżach międzygwiezdnych, zaawansowanych systemach obrony i nowoczesnje broni a Ci ludzie nie maja zwykłej ubikacji.
Ja też tak zrozumiałam ten film i myslę ,że każdy rozumny człowiek tak go odbierze.
Gatunek filmowy został wykorzystany tu jako przynęta – wiadomo, na sci-fi szybciej ludzie ruszą do kina niż na kolejny film o rasizmie, eksterminacji,slamsach etc..
Natomiast ze zdumieniem i odrazą spostrzegłam na sali kinowej małe dzieci – co wiecej, rodzice gdy film sie rozpoczął i mieli juz szansę zorientować się ,że ten film w żadnym wypadku nie jest dla dzieci NIE WYSZLI Z SALI..!!!
I TO BYŁO DLA MNIE NAJBARDZIEJ PRZERAŻAJĄCE