Jak poseł udawał dziennikarza

Nigdy nie zapomnę  sytuacji, która uświadomiła mi, jak bardzo język mediów przenika do naszych głów – podświadomie, płynnie i trwale. To nie była wyreżyserowana, programowa czy świadoma w jakikolwiek inny sposób – rzecz działa się w hipermarkecie, na stoisku kosmetycznym. Piętnastoletni na oko chłopak sięgał po pastę do zębów, i już miał ją włożyć do koszyka, gdy zaprotestowała jego matka. „Nie – powiedziała – weźmy tę, polecaną przez stomatologów, która zapewnia świeży oddech na bardzo długo”.

Język mediów mamy wtresowany w głowy. Uznajemy go za lubiany, nobilitujący, bardziej nośny, znaczeniowo pełniejszy. Powiedzieć: „ustalamy” to znacznie więcej niż „szukamy”, a pochwalić się „jak ustalili nasi dziennikarze” to znacznie więcej niż przyznać „jak napisał w mailu do naszej redakcji pewien człowiek”. Przyzwyczailiśmy się do języka, który podgrzany do czerwoności skapuje z ekranów naszych telewizorów bądź z głośników w naszych samochodach. To język, który znaczy. Który wbija się w głowy. To najbardziej nośny kanał kultury popularnej – przypisany do tego jej segmentu, który tworzą dziennikarze: my, ludzie odpowiedzialni za to, żeby informacja, którą uznajemy za ważną, w żadnym wypadku nie ominęła naszego odbiorcy.

I wszystko jest w porządku, dopóki reguły gry są jasne: dopóki ten kanał kultury popularnej wypełniają i podgrzewają ludzie, dla których jest to zawód: którzy informację o partii X podadzą z tą samą, mniej więcej, dawką namiętności, co o partii Y. Gorzej, gdy w dziennikarskie kostiumy stroją się inni. Efekt nośności dziennikarskiego języka wynika po części stąd, że przypisano go ludziom, co do których opinia publiczna ma – jako takie przynajmniej – zaufanie. Jeśli podszywają się pod ten język ludzie, którym opinia publiczna przypisała inne zadania, zaczynają się schody.

Dzisiejsze ogłoszenie wyników prawyborów prezydenckich w Platformie Obywatelskiej. Z sali, w której zebrali się najbardziej prominentni członkowie partii, przenosimy się, dzięki telebimowi, do wirtualnego studia, gdzie w scenerii znanej z nowoczesnego studia wyborczego krząta się Pan Poseł, całą swoją aparycją udający dziennikarza. Mówi jak dziennikarz, gestykuluje jak dziennikarz, reaguje jak dziennikarz. Mamy uwierzyć, że oglądamy program informacyjny. Że to przekaz obiektywny.
Wiarygodny.

Kultura popularna lubi przemieszania. I poddajemy się im z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dziennikarze wchodzą w nie swoje buty, gdy udają programy rozrywkowe, tworząc infotainment. Twórcy reklam wchodzą w buty dziennikarzy, gdy formatują reklamy tak, by udawały obiektywny przekaz dziennikarski – tworząc advertorial. Przymykamy na to oko, przyzwyczajamy się.

Gdy partia polityczna przygotowuje i emituje propaganda news, najwyższy czas się ocknąć.