Świąteczno-noworoczny okres w popkulturze ma szczególny status. Rozmiłowana w seryjnych mordercach i efektownych wybuchach popkultura nagle rozbrzmiewa dzwoneczkami, zaczyna pachnieć grzanym winem, przybiera rozmazany efekt glow i głaszcze nas uspokajająco po główce. Skoro potrafimy jeszcze przeżywać święta, wzruszać się na romantycznych komediach ze świętym Mikołajem w tle i zgrzytać zębami na widok Ebenezer Scrooge’a (bez obaw – on na koniec też się nawróci na prawdziwy Spirit of Christmas) – to znaczy, że nie jest z nami jeszcze tak źle, nie rozpuściliśmy się w konsumpcji i mamy jeszcze jakieś uczucia. A kiedy już zaszlachtowaliśmy niczym Dexter złego karpia (musiał być zły, należało mu się, a nuż planował przejąć władzę nad światem?) i wypiliśmy świąteczny barszczyk w kolorze True Blood (kręcąc filiżanką można by zapytać niczym Eric Northmann: „w pierwszym nosie AbRH-?”), pora zasiąść przed telewizorem. Jak dobrze to znamy – Kevin znowu sam w domu, Jędruś, jam ran twych niegodna całować, Gordon Ramsay tym razem nie przeklina, Rysiu z Grażynką pod choinką, tylko Hanki Mostowiak w tym roku zabrakło…
Dla tych wszystkich, których zemdliła świąteczna słodycz popkultury mam coś innego na ząb (długi i zakrzywiony). Dawno tak dobrze nie bawiłam się na filmie świątecznym. Niby nic wielkiego – święta, śnieg, św. Mikołaj, samotny chłopiec ratuje Gwiazdkę. Ale jakoś tak od innej strony… Przedstawiam świąteczny thriller (made in Finland) – „Rare exports” (2010).
Wyobraźcie sobie klasyczną konwencję thrillera – fińskie odludzie, gdzie kilku twardych facetów próbuje wiązać koniec z końcem pasąc renifery czy prowadząc rzeźnię, a grupa amerykańskich archeologów właśnie dokopała się do starożytnej tajemnicy – grobu… No właśnie, czyjego? Ano prawdziwego Świętego Mikołaja… Który wcale nie jest sympatycznym krasnalem ubranym w czerwony kubrak, pohukującym z pijackim zaśpiewem „ho, ho, ho”. Bo ten prawdziwy Święty Mikołaj wcale nie jest miły. Wcale nie jest wesoły. Wcale nie lubi dzieci. Jest wkurzony, bo kilka stuleci temu Saamowie zwabili go w pułapkę i uwięzili w lodzie, nie mogąc znieść jego krwawych ekscesów. I jest głodny… Bardzo głodny…
Oglądanie tego filmu to wspaniała zabawa. Wytrzymany do końca w konwencji thrillera, świetnie wystylizowany w skandynawskich ciemnościach, z bryzgami krwi na ścianach obskurnej rzeźni, z bohaterami o zaciętych twarzach porośniętych twardą szczeciną. Obejrzyjcie ten film, a skradając się w nocy po cukierka z choinki trzy razy obejrzycie się za siebie. Migająca przy tunerze od kablówki dioda wywoła w was zimny dreszcz. A przysłowiowa rózga od Mikołaja nabierze nowego wymiaru.
Zresztą zobaczcie sami:
Z Noworocznymi pozdrowieniami!