Zacząłem właśnie czytać znakomitą i kontrowersyjną książkę biblisty Barta D. Ehrmana pt. „Przeinaczanie Jezusa” (oryg. „Misquoting Jesus”). Cóż w tym popkulturalnego? Sama książka to znakomity i przystępnie podany wykład problemów, na jakie napotka badacz Nowego Testamentu, a które wynikają z błędów popełnianych przez kopistów, bądź też ze świadomych zmian w tekstach Ewangelii. Talent tego biblisty polega między innymi na tym, że nie obniżając poziomu potrafi się znakomicie odwołać do trendów dominujących w kulturze popularnej, łącząc przystępny i popularyzatorski język oraz konstrukcję, z fachowością wykładu. (Oczywiście, nie da się napisać popularnonaukowej książki tak, by zarazem była podręcznikiem akademickim; krytykę książki Ehrmana mogą Państwo znaleźć w najnowszym numerze „Tygodnika”, 4/2010). Bo przecież tematyka, którą się on zajmuje, zbiega się z niestygnącym zainteresowaniem „prawdziwymi losami Jezusa”, które wyindukowała popularność książki, a jakże, Dana Browna, pt. „Kod Leonarda da Vinci”. Tak się składa, że wcześniejszą opublikowaną po polsku książką Ehrmana była niewielka pozycja zatytułowana „Prawda i fikcja w kodzie Leonarda da Vinci” (pisał o niej u nas ks. Adam Boniecki). Pojawiła się na fali tysięcy książek o identycznych tytułach, którymi rynek księgarski próbował dyskontować sukces „Kodu”. Tym się jednak od nich różniła, że nie była ani tworem histerycznego obrońcy twierdzy, ani detektywa-dyletanta, lecz znawcy tematyki, który spokojnym i rzeczowym tonem, na podstawie swoich badań, i bynajmniej nie z pozycji obrońcy wiary, rozmontował Browna na części i zdmuchnął po nim kurz.
Tym razem książka Ehrmana wpisuje się w popularność dyscypliny, która w zachodnim biblioznawstwie nazywana bywa poszukiwaniem Jezusa Historycznego. Dziedzina to pasjonująca. Na język popkultury z wysokiej półki przekładał ją ostatnio kanał Discovery. Oczywiście, jest to też dyscyplina budząca emocje i wielu ludzi chętnie zboksowałoby Barta Ehrmana do tego samego narożnika, co Dana Browna. Błąd, błąd poważny. Bo chyba nie trzeba tłumaczyć, że interesującym się tą dziedziną należałoby raczej polecić tego pierwszego niż drugiego… Gdy Ehrman zamilknie, Brown wołał będzie 🙂
Ale jest jeszcze drugi powód, dla którego piszę o książce Ehrmana na tym właśnie blogu. Chodzi mi mianowicie o to, co z tą książką zrobił jej polski wydawca, CiS. Spójrzmy na okładkę:
Trudno powiedzieć, dlaczego wybrano na jej motyw akurat całun turyński. Ważne, że sporządzono w efekcie graficzną katastrofę (dekorując ją Arialem, jedną z najbrzydszych czcionek w historii komputerowej typografii). Tak wyglądają zwykle książeczki z gatunku teorii spisku, pisane przez domorosłych ekspertów, wydawane i sprzedawane przezeń własnym sumptem. Podobnie, choć na lepszym poziomie, wyglądają też książki w rodzaju „Prawda o…” albo „Kod czyjśtam”, sugerujące czytelnikowi, że rozwiążą dlań największe tajemnice. Wygląda to tak, jakby wydawca chciał trafić do odbiorców lubujących się w tego rodzaju literaturze, ale nawet na to nie miał funduszy. Opakowanie Barta D. Ehrmana w taką okładkę, to wirtuozerski strzał w stopę, którego niniejszym wydawnictwu CiS gratuluję.
Co ciekawe, nakładem wydawnictwa Demart ukazuje się właśnie kolejna książka Ehrmana pt. „Naśladowcy Jezusa”. Tu okładka jest na nieporównywalnie wyższym edytorsko poziomie, ale ten wydawca również odwołuje się do typu okładek, jakimi oprawia się epigonów Dana Browna:
Wydawcy wożą Barta Ehrmana na plecach Dana Browna. To nie pomaga dyskusji nad tematyką, którą ów biblista się zajmuje. Ale pewnie zwiększa sprzedaż. Na koniec, bez komentarza, warto rzucić dla porównania okiem na okładkę książki Gezy Vermesa „Twarze Jezusa”, która w tej samej tematyce operuje znacznie ostrzejszym językiem i wnioskami niż Ehrman (wyd. Homini):