Pamiętam doskonale, kiedy pierwszy raz w życiu zobaczyłam punka. Było lato, szłam przez park przeżywając swój mały dziecięcy dramat (z loda bambino odpadła mi polewa czekoladowa), a on nachodził z naprzeciwka. Dziwne miał spodnie i dziwne miał włosy, kolorowego irokeza postawionego na sztorc, skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami i najwyraźniej – o zgrozo – był lekko zawiany. Poczułam, że się za niego wstydzę. Że tak wygląda, że się zatacza i robi z siebie widowisko. Nie miałam jeszcze wtedy pojęcia co to jest system i jedyną formę kontestacji na jaką mnie było stać, stanowiła odmowa jedzenia budyniu w przedszkolu. Budyń po prostu był okropny, miał grudki, kożuch i nie pomagało nawet, że panie stały nade mną bełtając w tym budyniu i tłumacząc, że to przecież jest deser, a dzieci lubią słodkie. Raz nawet za podobny wybryk wysłana zostałam do kąta i było to największe upokorzenie mojego kilkuletniego wówczas życia. Były lata osiemdziesiąte, moim największym problemem życiowym nie była upadająca komuna, ale odpadająca od loda bambino czekolada. W moich koszmarach straszyło nie widmo hiperinflacji, ale widmo budyniu z grudkami i kożuchem wywołujące odruch wymiotny. Muzycznie zaś rządził Pan Tik Tak i Pan Kleks w Kosmosie.
Dopiero za jakiś czas dotarło do mnie, co wydarzyło się tak naprawdę w latach osiemdziesiątych na całym świecie, a czego przykładem był mój zawiany punk spotkany w parku w Sandomierzu. Erupcja depresyjnego rocka (w tym punk rocka) i hasło “no future”, które chyba w żadnym innym kraju nie były tak aktualne, jak w rządzonej przez Generała, pogrążonej w marazmie Polsce. Gdy ja rysowałam kredkami z pudełka z misiem kotka Filemona i wyklejałam z bibuły gołąbka pokoju, w Jarocinie w rytualnym pogo szalała stracona generacja, dorosłe dzieci piły na umór tanie wino w oczekiwaniu na wojnę i krwawą rzeź, tworząc sobie jedyną w swoim rodzaju wysepkę wolności w szarym i smutnym schyłkowym PRLu. Ja załapałam się już tylko na post punk, moje pokolenie jeszcze chcialo się buntować, ale nie miało już przeciwko czemu. Odkładaliśmy grzecznie na glany z kieszonkowego od babci a koszulki z przesłaniem zamawialiśmy w wysyłkowych sklepach, które odsyłały nam faktury VAT. Pamiętam, że moją pierwszą fioletową farbę do włosów nakładała mi w łazience mama. Nikt nikogo za wygląd nie wysyłał na Żuławy, nie trzeba już było udawać schizofrenika, żeby nie iść do “woja”, odpowiednia koperta lub zaświadczenie od lekarza wystarczyło. Pełna anarchia. Dziś postukując obcasami w codziennej korporacyjnej pielgrzymce z biura do tramwaju mijam poprzyklejane na płotach plakaty i uśmiecham się do siebie. A więc oni jeszcze żyją – TSA, KSU, Dezerter, Farben Lehre…
Stracona generacja, która zdążyła się już dorobić domów i samochodów, przeżywa właśnie drugą młodość. Zajeżdża SUVami pod prywatne szkoły po swoje naburmuszone, nastoletnie dzieci ubrane w markowe ciuchy, zaplątane w słuchawki od iPhone’a i pewnie zastanawia się, gdzie podział się ten słynny młodzieńczy bunt. Dziś punkowe ciuchy kupić można w markowych sklepach (jedna ze znanych marek wypuściła serię ubrań inspirowanych stylem Lisbeth Salander, możemy sobie powyobrażać, że wiszą obok ubrań inspirowanych stylem Hannah Montana), tylko ćwieki jakieś nie takie, bo z plastiku, zamiast jaboli na imprezach królują dopalacze i zabawa w słoneczko, a system już chyba nikogo nie obchodzi, byle tylko pozwalał starym zarabiać kasę, spłacać kredyt i jeździć na wakacje do Tunezji. I tylko samotny głos na forum na YouTubie pod filmem z Jarocina z 86 roku dodaje z zadumą – “nasi rodzice to się potrafili bawić…”. Aż chciałoby się zanucić – “pokolenie konformistów – syf. Pozabijać ich, pozabijać ich…”.
Ale miało być o czymś innym, mianowicie o Siekierze. Dla tych, co choć trochę interesują się historią polskiego rocka to zespół tyleż legendarny, co efemeryczny. Poderwali do ekstatycznego pogo w Jarocinie w 1984 roku (podobno było to najbardziej hardkorowe pogo w historii całego Jarocina, patrzę na to pogo na YouTubie i aż dziw mnie bierze, że nie było ofiar w ludziach), narobili zamieszania jak na porządnych zadymiarzy przystało, po czym… zmienili front. Po rozstaniu z zespołem Tomka Budzyńskiego z ortodoksyjnego punk rocka przesiedli się na nową falę. A po nagraniu wyjątkowo depresyjnej, zminofalwej “Nowej Aleksandrii” zagrali jeszcze kilka koncertów i tyle ich widzieli (w czasach, kiedy nagrania ulubionych zespołów pozyskać można było tylko idąc pod scenę z magnetofonem Grundiga i stojąc wytrwale przez cały koncert choć nogi same rwały się do pogo – wydać pytę to było nie lada co). Nowa Siekiera nie wszystkim przypadła do gustu, szczególnie ortodoksyjnym pancurom, którzy obrazili się na swoich niedawnych ulubieńców. Swego czasu tę “pierwszą” Sekierę znałam tylko z opowieści, jawiła mi się jako archetyp punk rocka, anarchii, ekstremum, na jakie chyba jednak nie byłam gotowa. Siekiera dała o sobie znać niedwno, wydając płytę ze swojej punkowo-katastroficznej belle epoque (“Na wszystkich frontach świata”), a teraz – choć z zespołu został sam Tomasz Adamski (mózg całego przedsięwzięcia pod szyldem Siekiera) – wydała płytę zupełnie nową.
I znowu zrobiło się gorąco. Bo płyta ta nie ma nic wspólnego z punk rockiem. Przyznaję – nie słuchałam jej jeszcze w całości (choć chętnie zobaczyłabym ją pod choinką), tylko jeden utwór na YouTube – i nie wiem, co do końca o niej myśleć. Siekiera znowu mnie zaskoczyła. Czytam w internecie różne głosy – że zamienił stryjek Siekierę na kijek, że zdrada, że kapcie, że poezja śpiewana… Ale znając depresyjno-katastroficzny szlif Adamskiego nie sądzę, żeby po “Ballady na koniec świata” ustawiły się w kolejce dziewczęta w długich spódnicach, które klaszczą z rozmarzeniem na koncertach Starego Dobrego Małżeństwa wspominając rajdy studenckie i utraconą gdzieś w namiocie w Bieszczadach cnotę. Ale gdzie ten punkowy bunt? – można by zapytać. Ale czymże jest bunt, kiedy wszystko wolno? – można by odpowiedzieć. Czy bunt ma polegać tylko na naparzaniu w gitarę? I czy Adamskiemu chodzi dalej o bunt? Po to punkowa stracona generacja szokowała sterczącymi z różnych części ciała agrafkami, żeby wygospodarować sobie – górnolotnie mówiąc – wolność, nawet jeśli miałaby to być tylko wolność do bycia idiotą (“Wolność do bycia idiotą” – taki tytuł nosi jedna z ostatnich płyt Dezertera, można by tu postawić jeszcze jedno zadane przez Rejestrację trzydzieści lat temu punkowe pytanie – czy wolność jest głupotą, czy głupota jest wolnością?). Zatem Adamskiemu wolno – tak samo wolno mu w gitarę naparzać, jak i na tej samej gitarze plumkać. I nikomu nic do tego.
A ja powiem na zakończenie tylko tyle, że mało które testy piosenek wywołują na mnie takie wrażenie, jak wymruczane beznamiętnie “Czy dobrze w nocy śpicie, czy śmierci się boicie” z “Ludzi wschodu” Siekiery. Prawie takie, jak “Samotność to taka straszna trwoga…”, słowa, które mogłyby być bardzo pretensjonalne, ale wykrzyczane z życiowego dna przez umierającego na własne życzenie Ryśka Riedla, brzmią bardzo prawdziwie.
Ja mam siedemnaście lat i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje na świecie. Staram się przyczyniać do upadku systemu. Bzdur ze szkoły uczę się tylko dlatego, żeby zaliczyć egzaminy, pamiętając jednak, że system edukacyjny to zresztą nic innego jak system kontroli i część spisku. Od kilku miesięcy nie mamy telewizji, co w zasadzie jest moim małym buntem przeciwko Pokoleniu Lady Gagi (nie znajduję innego słowa). Punk — niby ćwieki, niby kolorowe włosy, tekst jednak płynie z serca. Nie przypomina w niczym idiotki otoczonej masońskimi symbolami, powtarzającej bezmyślnie „poker face”. Zdaję sobie też sprawę z tego, że walka z systemem nie może ograniczać się tylko do pogłębiania wiedzy na temat spisku. Osobiście nie odczuwam już potrzeby należenia do subkultury, uważam jednak, że punkom należy się szacunek za to, że postawili swoją małą cegiełkę na drodze do upadku elity i stworzonego przez nich systemu kontroli, chociażby za pomocą gitar, glanów i irokezów. Jaka szkoda, że ludzie zaślepiani edukacją, telewizją i wyprutą z uczuć, pustą rozrywką stracili umiejętność dziwienia się, zadawania właściwych pytań i walczenia. No, chyba, że mówimy o walce z fikcyjnym „terroryzmem”. Świetny artykuł. Serdecznie pozdrawiam.
po 1: „system nie upadnie” bo co mialoby go zastapic
po 2: to chyba dobrze bo zawsze jak cos upadalo to potem przychodzila jeszcze mniej wesola rzeczywistość
po 3. polecam wywiad z prof. Gadaczem z Charakterów. To co on proponuje jest chyba najrozsądniejsze. Tylko kto słucha Gadacza:)
Temat systemu w zasadzie jest powiązany z duchowością i świadomością, a bez otwartości umysłu, w zasadzie nie można tego zrozumieć. Zawsze jak coś upadało, przychodziło coś gorszego, ponieważ elita sama tworzyła problemy i je rozwiązywała. Tym razem my przyczynimy się do upadku systemu. Co miałoby go zastąpić? Wolność. Polecam film Esoteric Agenda.
„czy wolność jest głupotą, czy głupota jest wolnością?” Ten utwór nazywa się „Wariat” i był grany przez zespół Rejestracja, nie rekonstrukcja.
Rejestracja mi się z Rekonstrukcją pomyliła, co za wstyd 🙂 Chciałabym się jednak usprawiedliwić – kiedy Rekonstrukcja wygrywała Jarocin w 1982 roku (a grała tam wówczas i Rejestracja) ja dopiero przychodziłam na świat.Nazewnictwo ówczesnych wykonawców też do łatwych nie należy – jak nie Latająca Maszyna Do Szycia to Natchniony Traktor, jak nie Kosmetyki Mrs.Pinki to Dzieci Kapitana Klossa, jak nie Defekt Muzgó to Sztywny Pal Azji…
slowa: Samotnosc to taka straszna trwoga nigdy nie sa pretensjonalne i scenografia nie ma nic do rzeczy. Moglyby byc wypowiedziane przez rozowa damulke z bialym pudlem ubranym w zielony kubraczek ! Jesli ktos : wrzeszczy, mruczy , szepcze, sepleni, ze ejst samotny to jest to trwoga ! Ende, basta….
Polecam zarówno samą płytę jak i wkładkę z obszernym tekstem, który wiele wyjaśnia o starym jak i nowym wcieleniu Siekiery. Pozdrawiam
Hej widać że trochę w tym punku siedziałaś ale teraz stukasz obcasami w drodze do korporacyjnej roboty ???? Wstyd. Ja mam prawie 35 lat i wolę mieć mniej pieniędzy a żyć tak jak chcę :-)Nienawidzę zjawiska szumnie zwanego dress code – popracowałem półtora miecha w takiej firmie i pierdolili mi jak mam się ubierać to się sam zwolniłem…(mimo że nie ubieram się jak jarociński butapren-brudas). Ps. Prawo do bycia idiotą to nie jak ujęłaś „jedna z ostatnich” tylko najnowsza płyta Dezeterów, notabene mocno rozczarowująca muzycznie i tekstowo, zresztą Krzysiek przyznał w wywiadzie że ciężko mu się już pisze bo o wszystkim już pisał 🙂 Pozdrawiam serdecznie !
Co do Dezertera, to jest jeszcze „Jeszcze żywy człowiek”, wydany chyba miesiąc temu po latach zapis słynnego koncertu z Jarocina ’84 (i to jest dopiero Dezerter, jakiego warto wspominać), kiedy to Skandal wywołał hydrantowy skandal. A obcasy – ech, taki lajf, całe szczęście dress code w firmach IT nie jest zbyt opresyjny… 🙂
De facto skoro czasy się zmieniły to i sens subkultur, w każdym razie ja to tak widzę…. jak obserwuje swoich rówieśników to głównym ich buntem jest sprzeciwienie się rodzicom np. w sprawie wypadu na imprezę… choć bywają wyjątki. Bo i są ludzie, którzy buntują się z ważnych powodów.
A po za tym dla mnie subkultura jest czymś gdzie przede wszystkim trzeba się czuć sobą, bo jeśli ktoś wpycha się na siłę w te sprawy, żeby się pokazać to wychodzi z tego pozerstwo.
Pozdrawiam
[http://my-passion-is-my-life.blog.onet.pl/]