Wydaje się, że widzieliśmy już wszystko, a różnego rodzaju piły i hostele na trwało stępiły naszą wrażliwość na tzw. Okropności. Nie straszni nam Hannibal Lecter, Freddy Kruger ani nawet gigantyczne, zmutowane człekokształtne motylice wątrobowe. Ten pierwszy wydaje się nawet miły, taki oczytany starszy pan o niekonwencjonalnych zwyczajach żywieniowych. To dlaczego oglądając zdjęcia Weegee’ego (wystawione w krakowskim Muzeum Narodowym w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie) mamy poczucie, że coś podchodzi nam do gardła? Jak to się dzieje, że zrobione ponad pół wieku temu zdjęcia każą wstrzymać oddech, jakby w powietrzu unosił się ciężki, stęchły zapach rzeźni?
Weegee, prasowy fotograf, kronikarz Nowego Jorku, miasta zbrodni i grzechu, nieczuły ironista, cmentarna hiena zaglądająca w najciemniejsze zaułki w poszukiwaniu najlepiej zwłok w malowniczej kałuży zaschniętej krwi, a ostatecznie przykrytych gazetami pijaków w dziurawych butach. Niestrudzony ostatni towarzysz zakutych w ciemnej uliczce gangsterów, dziwek, zastrzelonych na służbie policjantów, a nawet Głowy W Pudełku Na Tort. Ten, który przyrządza na śniadanie krwawy befsztyk zbrodni, na specjalne zamówienie statecznego i poukładanego mieszczańskiego społeczeństwa.
Weegee nas nie oszczędza. Kadruje tak, żeby wszystko było widać. Bezkształtny worek ubrań, z których powoli wypływa Coś Obrzydliwego, z pękniętymi okularami na rozkwaszonym nosie. Gapiów wychylających się zza policyjnej taśmy, żeby zobaczyć jak najwięcej z tego krwawego spektaklu. Mimochodem uchwycony w kadr plakat filmowy, afisz, reklamę. „Joy of living” – mruga neon taniego kina, poniżej zwłoki przykryte gazetą. Rozbity samochód, jeszcze dymiący tuż pod biurem handlu ubezpieczeniami. Makabryczny, czarny humor, jakby fotograf potraktował zwłoki jak element dekoracji. Aż czasem nie sposób się nie uśmiechnąć.
A przecież znamy te obrazki. Znamy te obdarte dzieci z Małej Italii, Harlemu czy Chinatown i spasionych gangsterów z cygarem w zębach ze starych filmów z Humpreyem Bogartem. Znamy te zakazane mordy i ciemne zaułki z komiksów Franka Millera. Znamy te puste ulice, którymi wiatr pędzi stare gazety i mrugające nierealnym światłem neony z powieści Raymonda Chandlera, portowe knajpy ze stołami lepkimi od brudu i Burbona z piosenek Toma Waitsa. To wszystko już zostało skonsumowane przez kulturę popularną, skonwencjonalizowało się i opatrzyło. To co jest takiego w tych zdjęciach, że oglądając je, mamy wrażenie, że stąpamy po cienkim lodzie?
Bo świat na zdjęciach Weegee’ego jest naprawdę. Nie ma pretensji być czymś więcej, niż jest. Nie przeobraża siebie w jakieś wyobcowane dzieło sztuki, nie wykracza poza siebie samego jak jakaś tandetna metafora, niczego nie manifestuje. Głowa W Pudełku Na Tort nikogo nie oskarża, nic nie znaczy, po prostu jest, leży na krawężniku jak jakiś paskudny żart. I może to jest w tym wszystkim najgorsze. Zdjęcia Weegee’ego niepokoją, bo nie zostawiają miejsca na dystans, nie są dziełem sztuki, które trzeba zinterpretować (czyli wyjść poza nie w poszukiwaniu jakiegoś ogólniejszego sensu), są kawałkiem rzeczywistości, tak jak zwłoki nie są tu symbolem niczego, niczemu nie służą, są po prostu zwłokami. Martwym człowiekiem. Bez sensu i morału.
Weegee fotografuje nie tylko zbrodnię. Obok zwłok, pożarów i wypadków mamy tutaj dzieci chlapiące się w hydrancie, transwestytów zgarniętych przez policyjny patrol, parę całującą się po kryjomu w kinie, pustą ulicę, zasypany śniegiem samochód, kobietę-klauna, samotny zegar na tle czarnego nieba, niedzielę w Harlemie i popołudnie na plaży. Kronikę małych rzeczy, drobnych dziwactw. Oglądamy te codzienne obrazki z rosnącym napięciem. Bo Weegee nam nie daruje, zaraz pokaże nam kolejnego trupa, zwęglone zwłoki faceta w spalonym samochodzie, Głowę W Pudełku Na Tort.
Weegee’emu udaje się to, co nie udaje się reżyserom filmów gore przy pomocy litrów keczupu, udaje się mu wstrząsnąć widzem. Obcowanie z tymi „dowodami zbrodni”, daje poczucie lekkiego obrzydzenia, grozy i fascynacji, jakie daje zaglądanie do otwartej trumny, eksplorowanie granic tabu. Zdjęcia Weegee’ego jak zwierciadło odbijają świat w jego najbardziej paskudnym wydaniu. Ale też, gdzieś w rogu lusterka może odbijają nas samych, gapiów na miejscu zbrodni z niezdrową fascynacją wpatrujących się w plastikowy worek na zwłoki. Zdjęcia te nie powstały z żadnych wyższych powodów, nie usprawiedliwia ich sztuka ani etyka. Powstały dla pieniędzy, bo zbrodnia, krew, przemoc, bieda i szaleństwo sprzedają się najlepiej (kolejny obrazek – pokwitowanie za zdjęcia – dwa morderstwa, 35 dolarów), bo w końcu Weegee robił je dla prasy, którą to prasę kupowali ludzie, którzy z takim samym dreszczem fascynacji i obrzydzenia, jak my dzisiaj w galerii, oglądali je przy śniadaniu.
Nie zmienia to faktu, że są to piekielnie dobre zdjęcia.
Wszystko to obłuda http://a-odrzucani.blog.onet.pl/