Dwa zupełnie różne filmy, dwa zupełnie różne plakaty. Jednak oba w znamienny sposób czerpiące z wzorców kultury popularnej. Pytanie, czy fortunny.
Pierwszy – to plakat zaangażowanego filmu Kasi Rosłaniec pt. „Galerianki”. Jak wynikało z deklaracji reżyserki, chciała ona zrobić film o ważnym problemie społecznym, o zastanawiającym i bulwersującym zjawisku prostytuowania się nastoletnich dziewcząt za nowe ciuchy czy elektroniczne gadżety (na marginesie: ktoś przytomnie zauważył, że jakoś nikt specjalnie nie przejął się zjawiskiem istnienia facetów wykorzystujących nastoletnie „galerianki”…). Ma więc być film o inicjacji w demoralizację, o poplątanej nastoletniej duszy, o motywacjach prostytuujących się dzieci. Jak film wyszedł, zostawmy na boku (chodzą słuchy że jest słabiutki – recenzja w najbliższym „Tygodniku”).
Przyjrzyjmy się na razie plakatowi:
źródło: materiały dystrybutora
Bohaterki filmu kroczą w naszą stronę, w pozie potwierdzonej podtytułem: „gotowe na wszystko”. Upozowane na wyzwolone, odważne, pewne siebie. Poza stoi w sprzeczności z ich wyglądem: nieudolnie umalowane i kiczowato ubrane, wyglądają jak dzieci, które dorwały się do maminej szminki i szafy, żeby się pobawić w dorosłych. Tylko że… dopiero wiedząc, o czym jest film, ma się klucz do interpretacji tego plakatu. Bez tego klucza widzi się po prostu jakąś nieszczególnie udaną trawestację plakatów „Seksu w wielkim mieście” czy „Gotowych na wszystko”. I jakoś nie do końca jestem pewien: czy twórcy plakatu chcieli wejść w dialog z tym – święty Boże – najbardziej wyświechtanym sposobem reklamowania „filmów o kobietach” (wyzwolone i pewne siebie idą tyralierą w stronę widza), czy po prostu uznali, że tak się to robi, więc my też tak zrobimy… Jeśli to nie świadoma gra z konwencją (a brakuje mi w miarę jednoznacznego sygnału, że tak jest. Owszem, mógłby nim być podtytuł „gotowe na wszystko”, nawiązujący do polskiego tytułu „Desperate Housewives”) – to plakat zupełnie przeczy idei filmu…
Drugi plakat, który wpadł mi w oko, to afisz filmu „Dzieci Ireny Sendlerowej” Johna Kenta Harrisona z Anną Paquin w roli głównej. I nie chodzi mi bynajmniej o to, że nie mogę się przestać uśmiechać, gdy widzę Annę Paquin jako Irenę Sendler. Będąc fanem serialu „True Blood” kojarzę tę aktorkę jednoznacznie – jako Sookie Stackhouse. Ale to oczywiście mój problem. Sam plakat jest poprawny, bardzo starający się realizować konwencję swojego gatunku. Uderzyła mnie jedna rzecz.
źródło: materiały dystrybutora
Chodzi o hasło, wypisane tuż pod tytułem:
„…Uratowała dwa razy więcej ludzi niż Oskar Schindler”.
Pisałem kiedyś o prawie sequelu, w którym wszystkiego musi być dwa razy więcej. Zapewne marketingowcy, nie do końca przekonani, że widz wie, o kim mowa, postanowili się oprzeć na postaci Schindlera, jednoznacznie już kojarzonego dzięki Stevenowi Spielbergowi. Ale Spielberga trzeba przecież przelicytować. A więc bach – dwa razy więcej ludzi. W jednych filmach mamy dwa razy więcej robotów-zabójców, w innych dwóch głównych bohaterów zamiast jednego, tu – uratujemy dwa razy więcej ludzi. Za tę samą cenę, chciałoby się dodać. Posługując się popkulturową kalką, twórcy plakatu wpadli w pułapkę fatalnej niestosowności.
Bo przypomnijmy, że na medalu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata widnieje zaczerpnięty z Talmudu cytat: „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”.
PS. Chyba będę to powtarzał z konsekwencją Katona Starszego, bo wstawienie tych dwóch plakatów zajęło mi dwadzieścia minut wypełnionych komunikatami o błędach skryptów, uporczywym niedziałaniem polecenia „wstaw obrazek”, niemożnością wyśrodkowania obrazka, itp., itd… Onecie, zrób coś ze swoim systemem blogowym, bo wstyd!
CHoć oba filmy są całkiem niezłe, szkoda, że plakaty są tak koszmarne, powinni bardziej nawiązywać do [a=”http://www.media-drukarnia.pl/”]Polskiej szkoły plakatu[/a]