Pora powrócić do hrabiego Draculi, jednego z najbardziej żywotnych bohaterów popkultury (o którym zresztą pisałam jakiś czas temu we wpisie
„Retrowampir”). Wpadła mi bowiem w ręce książka “Dracula nieumarły”, czyli sequel klasycznego dzieła Brama Stokera, napisana przez tegoż Stokera potomka. Zaintrygowały mnie dalsze losy dzielnego teamu pogromców wampirów profesora Van Helsinga oraz samego krwawego hrabiego, który – okazuje się – wcale nie zginął u stóp skały, na której stał jego zamek. Przeczytałam więc z zaciekawieniem ów sequel, nie zważając na uprzedzenia, że zwykle drugim częściom daleko do pierwowzoru.
Bohaterem książki Dacre’a Stokera i Iana Holta jest syn Miny i Johnatana Harkerów, który – podobnie jak wiele lat temu jego rodzice – musi zmierzyć się z siłami zła, uosobionymi w krwiożerczym wampirze. Ale tym wampirem okazuje się wcale nie Dracula, ale węgierska hrabina Elżbieta Batory. W zmaganiach z wampiryczną arystokratką, która lubi kąpać się we krwi dziewczęcej, znów zjednoczyć się musi po latach drużyna profesora Van Helsinga. Ale to już nie ta sama drużyna. Małżeństwo Miny i Johnatana wcale nie okazało się udane, a Johnatan z młodym Quinceyem też jest w stałym konflikcie. Artur Holmwood zgorzkniał i dalej pielęgnuje w sobie utraconą miłość do Lucy. Profesor Seward popadł w nędzę. A Van Helsing po prostu oszalał. Mina zaś cały czas tęskni za Draculą, swoim pierwszym kochankiem, z którym wciąż łączy ją silna więź.
Tutaj dygresja – w oryginale Stokera nigdzie wprost nie napisano, że Minę i Draculę łączyło coś więcej, niż tylko “chrzest krwi”, kiedy to Dracula zmusił Minę do wypicia własnej krwi. To już popkulturowa interpretacja, która powtarza się w wielu inspirowanych historią Draculi dziełach. Wiktoriański pierwowzór był widocznie zbyt grzeczny, a przecież krew i seks są jak pizza z keczupem albo cola z lodem – nieodłącznym popkulturowym tandemem.
Nie zdradzając szczegółów akcji, która toczy się wartko wśród hektolitrów krwi i gęsto ścielącego się trupa, to, co uderzające w kontekście pierwowzoru, ale przewidywalne w kontekście dzisiejszej popkultury, to próba wybielenia Draculi. Dracula nie jest tu już tym, kim był w powieści Stokera, a więc żądnym krwi potworem, który nie przejawia żadnych ludzkich cech. Tutaj Dracula staje po stronie dobra, które staje do walki z hrabiną Batory. Czuły kochanek Miny, błyskotliwy aktor-przyjaciel młodego Quincey’a – to twarze tego nowego Draculi. Dracula pozbawiony jest tutaj swojego krwawego kontekstu, wydaje się postacią bardziej tragiczną, niż groźną. Uczłowieczanie wampira to trend ogólnopopkulturowy, którego zwieńczeniem jest saga “Zmierzch”. W postaci wampira na pierwszy plan wysuwa się nie jego mordercza natura potwora nie z tego świata, który żywi się krwią, ale potęga, tragizm i piękno. Wysublimowany z tego, co w nim obrzydliwe, nieczyste i przerażające, wampir jawi się jako swego rodzaju nadczłowiek. Piękny, nieśmiertelny, potężny, pozbawiony typowo ludzkich ograniczeń. Zarówno tych moralnych, jak i tych praktyczno-życiowych, jak chociażby potrzeby zaspokajania podstawowych potrzeb fizjologicznych czy troska o pieniądze.
Kolejna dygresja – moje nieustające zdziwienie budzi fakt, skąd wampiry ze “Zmierzchu” mają tyle pieniędzy? Jak doktor Cullen z lekarskiej pensji jest w stanie utrzymać wielosobową rodzinę z “dziećmi”, które przecież nie pracują, rozbijają się za to drogimi samochodami, noszą markowe ubrania i organizują imprezy, tylko dlatego, że oszczędza na płatkach śniadaniowych i obiadach w restauracji? Ale – dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, a wampir-nadczłowiek to swego rodzaju arystokrata, pomińmy zatem ten wątek.
Wracajac do Draculi – autorzy uwspółcześniają historię Draculi korzystając z całej gamy środków kultury popularnej. Akcja – w przeciwieństwie do rozwlekłego i miejscami płaczliwego oryginału Stokera – toczy się wartko, napięcie przepisowo narasta jak w klasycznym thrillerze. Autorzy wplatają w powieść autentyczne wydarzenia i postaci, wykorzystując wątek Kuby Rozpruwacza (którym oczywiście okazuje się hrabina Batory) czy każąc w ostatniej scenie Quinceyowi wsiąść na pokład Titanica. Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie do narracji postaci samego Stokera, który – okazuje się – sprzedał zasłyszaną historię o Draculi jako swoją, nie mając pojęcia, że jest prawdziwa. Historia ta ma być wystawiona na deskach teatru, a rolę Draculi ma zagrać… sam Dracula, który jako szekspirowski aktor przemierza Europę w poszukiwaniu swojej dalekiej krewnej, hrabiny Batory. Sytuacja o tyle smakowita, co niewykorzystana, pozostaje mało znaczącym epizodem. A szkoda.
Przeczytałam ten popkulturowy ekspryment, zabawę z konwencja stokerowskiego thrillera wampirycznego nawet z przyjemnością i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie posłowie. Okazuje się bowiem, że twórcy podeszli do dzieła jak najbardziej poważnie. Z goryczą piszą o tym, jak popkultura potraktowała ich przodka, który stał się ofiarą negocjowalnego stosunku do praw autorskich w czasach, w których formował się współczesny przemysł rozrywkowy. Liczne filmy i książki, których bohaterami był rumuński arytokrata o nietypowych potrzebach żywieniowych, mniej lub bardziej luźno nawiązywały do oryginału, zaś sam autor ani jego spadkobiercy nie mieli z tego nic. Ani tantiem, ani wpływu na kształt dzieł, które przecież wielokrotnie i często boleśnie przeinaczały kształt oryginału. Autorzy “Draculi Nieumarłego” pragną tą schedę po Stokerze odzyskać, obronić przed nadużyciami, odzyskać Draculę, który stał się swego rodzaju “obywatelem świata” z powrotem dla Stokerów.
Ale – czy to nie od początku do końca błędne podejście? Przypomina to brnięcie pod prąd rwącej rzeki popkultury, która porywa i przetwarza kolejne dzieła, które wchodzą w skład jej nurtu tak, że stają się inspiracją lub cytatem dla innych dzieł, dając im wieczne życie. Czym byłaby powieść Stokera bez Maxa Schrecka i Beli Lugosiego – najsłynniejszych odtwórców ról wampirów z początków kina, bez kiczowatych bądź gore’owych interpretacji filmowych, bez serii książek w miękkich oprawach i komiksów? Stoker powołał do życia postać, która bardzo szybko uniezależniła się od swojego autora i powieściowego oryginału i zamieszkała w wyobraźni użytkowników kultury popularnej na stałe. To niezwykłe osiągnięcie, wręcz marzenie twórcy. Już nie stokerowski, ale popkulturowy Dracula żyje własnym, nieumarłym życiem i próba przywrócenia go wyłącznie Stokerowi skazana jest na porażkę.
Poza tym – po co to robić? Próba odrąbania wszystkiego tego, co narosło na tej postacji przez czas jej popkulturowego życia byłaby wykastrowaniem Draculi – odebraniem mu jego zapładniającej umysły mocy.