Logika procesu jest następująca:
Poniedziałek: N.N. wyprowadzony w kajdankach!
Wtorek: To szok! N.N. oskarżony!
Środa: Zabójca N.N. do reporterów: wypiera się.
Czwartek: Tylko u nas! Sesja fotograficzna i ekskluzywny wywiad z N.N.! Nagie fakty!
Piątek: Zabójca sprzedaje się w mediach. Eksperci: „to skandal”.
Sobota: Dramat N.N.. Osaczony. Łzy w oczach. Takiego/ej go/jej nie widzieliście!
Niedziela: N.N. zaszczuty przez media!
O medialnym spektaklu wokół procesu Katarzyny W. pisał wczoraj znakomicie na sąsiedzkim blogu Paweł Reszka. Pozwolę sobie tylko wtrącić trzy grosze. Tabloidy są doskonale impregnowane na refleksję. Więcej – nie po to są, żeby refleksję uprawiać. Bez mrugnięcia okiem konsumują więc „zaszczucie przez media” jako kolejny gorący fakt do wywalenia żółto-czarno-czerwonymi literami na swoich jedynkach. Stwierdzenie „zaszczuty przez media” żadną miarą nie jest autorefleksją. Jest domknięciem obiegu. W naturze takie zachowanie nosi niechlubne miano koprofagii, ale my tu przecież o kulturze – choć popularnej – a nie o naturze mamy pisać.
Do kulturowego opisu koprofagii należałoby zatem użyć słowa „tabloidyzacja”. To kulturowy trend w mediach, który polega na osuwaniu się dyskursu mediów mainstreamowych w stronę tabloidowego wzorca, przejmowaniu owej logiki procesu. A więc zamiast informacji – emocje. Zamiast newsa – sensacja. Zamiast analizy – epatowanie.
Zamiast czytelnika – publiczność. Zamiast dziennikarstwa – showmaństwo.
Informacja dawno jest już passe, analiza jest nudna. Ale owszem, na emocjach się przecież jedzie. Można je dawkować, eskalować, podgrzewać nawet, gdy już nieco ochłoną. To ostatnie jest o tyle znamienne, że wraz z ochłonięciem powinien przyjść czas na namysł. Podgrzewanie skutecznie temu zapobiega.
I tak następnego dnia gorące komentarze. U szczytu stron internetowych nagłówki o tym, jak to odbył się medialny lincz. W radiu komentatorka oburza się, że tabloidy nie przestrzegają zasady utajniania danych osobowych oskarżonego i cytuje dowodzący tego nagłówek, w którym pada rzeczone nazwisko (podając tym samym do wiadomości publicznej owo nazwisko na falach cenionego radia). Eksperci na gorąco obruszają się, jak to media właściwie już oskarżoną skazały. Robią to… w mediach.
Obieg się więc zamyka. Logika procesu jest nieubłagana.
Już słyszę głosy oburzonych: że jak to, że przecież helikopter wiszący nad aresztem i teleobiektywy i liveblogi prosto z sali sądowej to wypełnianie dziennikarskiego obowiązku dostarczania informacji. Że zaproszeni do studia eksperci, których sportretował w swoim wpisie Paweł Reszka, to przecież dostarczyciele analizy.
W porządku: jest społeczne zapotrzebowanie na informacje o tym, w co była ubrana i jak była umalowana oskarżona, tak jak jest zapotrzebowanie na informacje, w czym na jakimś jublu pojawił się serialowy aktor. Choć różne podmioty, i tu i tu mamy czystej wody celebrytyzm. Do zaspokajania potrzeby konsumowania celebrytów, czyli wysublimowanego podglądactwa, kultura popularna wytworzyła całe instrumentarium: od kolorowych gazetek po wielkie show. Więc w porządku: jeśli ktoś chce dostarczać tego rodzaju informacji, zaspokajać tego rodzaju emocje, proszę bardzo.
Tylko nie nazywajmy już tego dziennikarstwem i nie miejmy potem pretensji, że prasa przeżywa kryzys.