Retrowampir, czyli podróż do źródeł konwencji

Czy jest sens odgrzebywać starocie, które kiedyś wywoływały może burzę emocji, ale dzisiaj są w stanie wywołać co najwyżej uśmiech pobłażania? Oczywiście, że jest, przynajmniej w przypadku niektórych. Do tych, które stały się fundamentalne dla popkultury i wciąż stanowią inspirację dla kolejnych pokoleń twórców. Tekst, o którym myślę, jest nietypowy. Fundamentalny, ale zapomniany. Do tego stopnia, że nie udało mi się znaleźć polskiego tłumaczenia całości. Ale bohatera tego tekstu wszyscy znamy. Od ponad stu lat wciąż żywy, rozmnożył się nawet, a setki jego dzieci zaludniają strony powieści, komiksów, kadry filmów i seriali. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest to jedna z najbardziej żywotnych (czy może raczej – nieumarłych?) postaci popkultury. Chodzi o Hrabiego Drakulę z powieści Brama Stokera.

Dzisiejszy wampir popkulturowy daleko odszedł i uniezależnił się od swojego wiktoriańskiego przodka. Różnica między nimi jest mniej więcej taka, jak między Bradem Pittem (czyli Louisem z „Wywiadu z wampirem”) czy Robertem Pattinsonem (czyli Edwardem ze „Zmierzchu”) a Maxem Schreckiem – czyli Hrabią Orlockiem z filmu Murnaua „Nosferatu – symfonia grozy”.

 
Robert Pattinson jako Edward (2008) oraz Max Schreck jak Nosferatu (1922), materiały dystrybutorów

Lektura Brama Stokera to swego rodzaju powrót do źródeł konwencji. Do czasów, kiedy eteryczne damy w zwiewnych nocnych koszulach snuły się w lunatycznym letargu przez zrujnowane opactwa, wariaci z zakładu zamkniętego wyli po nocy do księżyca a arystokraci upijali się absyntem. Mimo miejscami irytującego, egzaltowanego języka i patetycznych dłużyzn, powieść Brama Stokera wydaje się zaskakująco nowoczesna. Poskładana z zapisków głównych bohaterów, fragmentów artykułów prasowych, telegramów, daje subiektywny obraz z różnych „kamer”, bez wątpliwych dobrodziejstw wszechwiedzącego narratora. Co ciekawe, najmniej w tej książce jest… samego Drakuli. Towarzyszymy w ostatnich dniach życia jego ofiarom, w gorączkowych poszukiwaniach jego tropicielom, ale sam Hrabia pojawia się na kartach powieści dosłownie kilka razy, a wypowiada sie jeszcze mniej (całe szczęście, nie zanudza czytelnika przydługimi monologami tłumaczącymi jego Złowieszczy Plan wszystkim dookoła). Jego obecność jest jednak wyczuwalna, jest stale towarzyszącym bohaterom zagrożeniem (znakomita intuicja autora, teraz dokładnie tak robi się dobre filmy grozy, bez epatowania silikonowymi potworkami śliniącymi się czymś paskudnym). Drakula to wcielenie Zła, a zmaganie bohaterów z tym właśnie Złem jest tematem tej książki.

Czarno-biały podział na tych dobrych i tego Złego, może irytować. Jak nieskazitelni rycerze Graala Lord Godalming, amerykański podróżnik Quincey Morris, londyński psychiatra dr Seward, skromny prawnik Jonathan Harker i oczywiście wielki łowczy Profesor Van Helsing (na marginesie: cóż za piękna galeria wiktoriańskich postaci), bez wahania i bez wątpliwości podejmują trudne zadanie wytropienia wampira i nie ustają w nim, póki go nie ukończą. Na swoiste „zainfekowanie” złem narażone są za to kobiety. Piękna, delikatna Lucy, wykorzystana przez Hrabiego sama staje się wampirem, od przerażającego wiecznego życia uwalniają ją jej ukochani mężczyźni, ucinając jej głowę i przebijając serce kołkiem. Podobnie Mina Harker, która przeszła „chrzest krwi” pijąc krew samego Drakuli – oczyścić ją może tylko unicestwienie samego Hrabiego, inaczej po śmierci przeistoczy się w wampira. Kobieta, ta słabsza i niesamodzielna, ta bliższa naturze i ciemności, pełna tajemnic, niezrozumiana do końca przez tworzących cywilizację mężczyzn – to myślenie bardzo typowe dla tamtej epoki. Charakterystyczne zresztą, że ofiarami wampirów stają się głównie kobiety – czy to spuścizna po Stokerze jako ojcu-założycielu gatunku, czy może jest w tym jakaś kulturowa głębia? Maria Janion interpretuje „pocałunek wampira” jako metaforę gwałtu.

Drakula to potwór. Bezwzględny, nieludzki, przebiegły, brutalny. Nie przeżywa dramatu z powodu swojego utraconego człowieczeństwa, nie filozofuje na temat wieczności, nie tęskni za ciepłem ludzkiego ciała, miłością i rodziną. Stokerowski wampir nie ma osobowości – ma tylko zęby. Od tamtych czasów wampiry jakoś tak generalnie wyspokojniały, wypiękniały, a ostatnio popijają nawet sztuczną krew z puszki i walczą o swoje prawa publiczne. A tymczasem Drakula był wyjątkowo nieestetyczny. Długie, ostro zakończone paznokcie, przeraźliwie blada cera, emanujący nienawiścią do wszystkiego co żywe wyraz twarzy, a do tego otaczający go stęchły zapach psującej się krwi („odór tysiąca otwartych grobów”). Nie to, co eteryczny Lestat… W Drakuli nie ma nic tajemniczo pociągającego. Współczesny wampir, ten nieśmiertelny nadczłowiek, piękny i zimny, jest w jakiś przeraźliwy sposób doskonały, amoralny i wolny. On uwodzi, elektryzuje, jak sen o potędze, wiecznym życiu i wolności od dobra i zła. Stokerowski Drakula, nasz protowampir, jest zaś dokładnie tym, czym jest – wielką pijawką łasą na ludzką krew. Temu celowi podporządkowana jest cała jego mizerna egzystencja. Naprawdę nie ma czego zazdrościć. Co ciekawe, Stoker w stosunku do wampira używa sformułowania nie „nieśmiertelny”, ale „nieumarły” – jakby to nie wieczne „życie” (a w zasadzie coś w rodzaju życia, mizerna egzystencja spędzana na letargu w trumnie i wiecznych łowach na ludzką krew), ale śmierć właśnie była darem, którego wampiry zostały pozbawione.

Kultura popularna pokochała jednak tego potwora, kreaturę, w której nie ma nic ludzkiego, która pożywia się na człowieku i zamieszkuje cuchnące zepsutą krwią groby. I to właśnie ona dała mu prawdziwie wieczne życie i w jakiś przewrotny sposób „zbawiła” wampira obdarzając go jeśli nie uwodzicielskim czarem, tajemniczym urokiem, ludzkimi odruchami i głębią, to przynajmniej osobowością i inteligencją. I w pewnym momencie zaczęła cytować, a nawet „poprawiać” samą siebie.

Jeśli przypomni się film Francisa Forda Coppoli z 1992 roku o znaczącym tytule „Bram Stoker’s Dracula”, to w dość wiernie zekranizowanej historii transylwańskiego arystokraty z nienaturalnie długimi zębami pojawia jedna znacząca różnica – okazuje się, że cały ten zgiełk dlatego, że Drakula kocha Minę, a Mina w sumie też kocha Drakulę. Nie do pomyślenia dla Brama Stokera, którego granice dobra i zła są stałe i niezmienne jak klify Dover i imperium Królowej Wiktorii. Granice te później znacząco naruszy Hannibal Lecter, sympatyczny intelektualista, który lubi od czasu do czasu przyrządzać nietypowe dania z podrobów (co ciekawe, filmowy Hannibal, czyli Anthony Hopkins gra w filmie Coppoli Van Helsinga), ale w świecie Brama Stokera były one święte.

Następne obok powieści Stockera fundamentalne dzieło gatunku, czyli film Murnaua „Nosferatu – symfonia grozy” z 1922 roku zostało ciekawie wykorzystane w filmie Eliasa Merhige „Cień wampira” z 2000 roku. Film bazuje na legendzie, według której odtwórca głównej roli z filmie z 1922 roku Max Schreck rzeczywiście był wampirem. I z tym wampirem w pewien szatański pakt wchodzi reżyser, poświęcając życie swojej załogi dla filmu. To właśnie on, a nie stary, żałosny, zdziczały, samotny i smutny wampir jest tu prawdziwym potworem. Dodajmy jeszcze, że wampira gra Willem Dafoe, a reżysera John Malkovich, co zapowiada imponujący pojedynek aktorski.

Wampir zatem ewoluuje, dorasta, zmienia się z każdym twórczo użytym cytatem, dostosowuje się do nowych czasów i wymagań odbiorców popkultury. A może po prostu każda epoka ma takiego wampira na jakiego sobie zasłuży? Takiego „wampira na miarę naszych możliwości”?

4 komentarze do “Retrowampir, czyli podróż do źródeł konwencji

  1. ~http://horrorstory.blox.pl/html

    Rewelacyjny tekst.
    Nie było o Zmierzchu, bo wpis był o Draculi.

    Swoją droga oczywiście kamieniem milowym w portrecie wampira były oczywiście kroniki Rice, które zrobiły z niego bohatera romantycznego, tego klasycznie romantycznego, którego wzorami była np osoba Byrona czy wszystkiej maści klasyczni bohaterowie romantyczni i XIX-wieczni nadludzie.

    Ale wracając do poruszonego w tekscie wątku metamorfozy, to zastanawiam się czy funkcja jaką pełnił XIX-wieczny Dracula czy współczesny wampir ze zmierzchu nie pełni jednak tożsamej funkcji. Chodzi oczywiście o figurę podziemnego, wstydliwego, sprzecznego z normami oficjalnego świata, kochanka, albo raczej katalizatora wszystkich grzesznych seksualnych fascynacji i potrzeb. Koloryt uległ zmianie, bo takiej zmianie uległo społeczeństwa, któremu „wampir” jest potrzebny. a zatem mozna powiedzieć, że zmiana nie dotyka istoty tej postaci, a jedynie kostiumu. dla współczesnego człowieka synonimem normalności czyli tego, co wypada i czuć są mass media i oficjalność dlatego wampiry są po prostu włożone obok konktekstu politycznego. Sa jakby nie-obywatelami. Współczesnemu odbiory co wystarczy. W czasach Stockera o próg akceptacji było znacznie trudno, dlatego wampir nie mógł być tylko alternatywnym bytem, on musiał być bytem antyreligijnym, a zatem, biorąc pod uwagę świadomość historyczną, bytem potwornym. Stąd zapewne ta różnice o jakiej piszesz.
    Pozdr.

Możliwość komentowania została wyłączona.