The Killing – tylko i aż zbrodnia

Serial “The Killing” z jednej strony wpisuje się w obserwowalny nurt serialomanii wielkich sieci telewizyjnych, a z drugiej – idzie zupełnie pod prąd tego nurtu. Z jednej strony wychodzi naprzeciw zainteresowaniom kryminałem typu skandynawskiego (zaangażowanym politycznie, społecznie i obyczajowo, minimalistycznym w środkach, ale stawiającym ważkie pytania w treści), a z drugiej strony – jest od początku do końca amerykański. Ale po kolei…
“The Killing” to serial kryminalny. Mamy więc tutaj obowiązkowo trupa (młodej dziewczyny, Rosie Larsen), śledczych (duet najgorzej ubranej detektyw od czasu “Fargo” – Sarah Linden oraz najgorzej ubranego detektywa od czasu “Porucznika Columbo” – Stephena Holdera) oraz całą gamę podejrzanych, uwikłanych, posądzonych. Do tego tło deszczowego, szarego i zabetonowanego Seattle. Niby nic. Ale te 13 odcinków kryminalnego śledztwa wciąga na wielu poziomach. Od samej kryminalnej fabuły po przeżycia bohaterów pierwszoplanowych i pobocznych. Co jest takiego wyjątkowego w tym serialu, że porusza on dużo mocniej, niż niejeden krwawy horror czy brutalny film o seryjnym zabójcy?
Zacznijmy od samej sytuacji nakreślonej w serialu i kondycji jego bohaterów. Wydarza się morderstwo. Ginie szczęśliwa i spokojna nastolatka, Rosie Larsen. W “normalnych” kryminałach sam fakt dokonania morderstwa jest pretekstem do ekscytującego i pasjonującego śledztwa, które przypomina rozwiązywanie misternej szarady, grę z mordercą o skomplikowanych zasadach. Zwłoki zaś stanowią komunikat, tekst do rozszyfrowania. To nie czyjaś bliska osoba, ktoś, kto żył swoim życiem, ale odczłowieczone, sprowadzone do funkcji przedmiotu “ciało”.  Tutaj morderstwo potraktowane zostało z przekonującym realizmem. Zbrodnia jest tym, czym jest – nie szaradą, nie zagadką, nie pretekstem do świetnej śledczej zabawy, ale traumą, tragedią, która dotyka wszystkich uwikłanych w nią ludzi, katastrofą, która czyni wyrwę w świecie wcale nie tak łatwą do zasypania. Poznajemy więc całą rodzinę Rosie, ojca o ciemnej przeszłości, matkę spędzającą czas w domu, dwóch młodszych braci, ciotkę, która się nimi opiekuje i przyjaciela-wspólnika rodziny. Poznajemy jej znajomych – przyjaciółkę, byłego chłopaka, nauczyciela. Większość tych głównych i pobocznych bohaterów to barwne, krwiste, wielowymiarowe postacie, których emocje i przeżycia śledzimy z zainteresowaniem, bo ich los zaczął nas obchodzić. Równolegle toczy się wątek polityczny, wyborów burmistrza Seattle, a sprawa Rosie znacząco wpływa na ich przebieg. Oni wszyscy zostają przez to, co się stało z Rosie głęboko dotknięci. Ich życie już nigdy nie będzie takie samo, nie zaznają spokoju nawet wtedy, kiedy prawda (ale czy cała?) o Rosie wyjdzie na jaw.
Morderstwo zaburza funkcjonowanie skupionego wokół nastolatki świata, burzy jego harmonię, wyciąga na światło dzienne emocje i przeżycia, które do tej pory pozostawały ukryte gdzieś głęboko w cieniu. W obliczu zbrodni wyświechtane frazesy, które często powtarza się w takich sytuacjach tracą sens. Po pierwsze, że “czas leczy rany” – z czasem w rodzinie Larsenów dzieje się coraz gorzej. Po etapie wspólnego “trzymania się” następuje powolny rozpad rodziny, w której różne reakcje na traumę sprawiają, że jej członkowie mijają się w komunikacji, ranią siebie nawzajem, stawiają sobie nierealne oczekiwania i systematycznie oddalają od siebie. Następnie – że “prawda nas wyzwoli”. Jak łatwo wziąć półprawdę lub ćwierćprawdę za prawdę i jak łatwo zniszczyć nią człowieka, czego dowodzi historia nauczyciela, w którego niewinność zwątpili wszyscy, nawet jego ciężarna żona, a który tak naprawdę działał z bardzo szlachetnych pobudek. Bennet Ahmed – czarny, do tego muzułmanin – zostaje kozłem ofiarnym mediów, odwracają się od niego inni nauczyciele i uczniowie, chociaż nie przedstawiono mu żadnych zarzutów. Na koniec zostaje pobity do nieprzytomności przez ojca Rosie i ledwo uchodzi z życiem. Rodzice Rosie nie są też gotowi na prawdę o córce, która – okazuje się – wcale nie była taką grzeczną dziewczynką, za jaką brali ją jej bliscy. Sytuacja graniczna, jaką jest śmierć córki, stawia ich także przed ważnymi pytaniami na temat ich własnego życia, wzajemnych relacji, planów na przyszłość i oceny przeszłości. Każdy skrywa gdzieś głęboko jakiś bolesny sekret, zawiedzione nadzieje, niespełnione aspiracje, większe lub mniejsze kłamstwo. A prawda tylko gmatwa sprawę i tak naprawdę nikomu nie jest na rękę.
Serial demitologizuje też pracę policji i policyjne śledztwo. W popkulturze śledztwo policyjne mające na celu odnalezienie i schwytanie sprawcy przestępstwa występuje w roli rytuału przywracającego świat do porządku. Szamanami tego rytuału są różne postacie z repozytorium policyjnych archetypów – detektywi, profilerzy, technicy, lekarz sądowy, koroner.
Dla przykładu – warto prześledzić symboliczne i semantyczne przemiany “przedmiotu zbrodni”, czyli najogólniej mówiąc “denata” lub “denatki”. Człowiek za życia jest osobą, to on lub ona, ma imię, nazwisko, jest w całym tego słowa znaczeniu podmiotem. Po śmierci – w policyjnym języku kryminału status podmiotowy zostaje zastąpiony przez nieokreślony, przedmiotowy, nijaki status “ciała” (Kto znalazł ciało? Ciało było ukryte w…). Słowem z zupełnie innego porządku jest “trup”. Trup – w przeciwieństwie do “ciała” nie traci swojej podmiotowości. Trup to “on”, nie “to”. Trup to jakiś ciemny, niebezpieczny byt ze świata horrorów, coś co nie jest do końca martwe, co działa, zagraża, przekracza granice między życiem a śmiercią (a więc klasyczne tabu). Nic dziwnego, że najczęstszym związkiem frazeologicznym, w jaki w popkulturze wchodzi słowo “trup” jest “żywy trup” (undead) – byt paradoksalny, oksymoroniczny, konotujący opętanie przez ciemne siły, przejęcie władzy nad bezwolnym ciałem przez jakieś tajemnicze, niewytłumaczalne, ale niebezpieczne życie. W kryminale następny etap o silnie rytualnym charakterze to sekcja zwłok. Sam związek frazeologiczny “sekcja zwłok” zaznacza kolejną zmianę statusu. Sekcja – czyli rozłożenie na czynniki pierwsze, rozmontowanie pewnej całości na elementy, zniszczenie integralności bezosobowego już przecież “ciała”. W trakcie sekcji ciało zostaje poddane analizie (rozczłonkowaniu), zdradza swoje tajemnice, odkrywa głęboko skrywane sekrety. To, co pozostaje – to “zwłoki”, ciekawy rzeczownik w liczbie mnogiej, sugerujący jakąś amorficzną wielość, rozkład, podział na trudne do uchwycenia, ale rozłączne przecież elementy, które już nie tworzą żadnej całości. Na stole sekcyjnym następuje więc rytualna zmiana statusu – od ciała do zwłok, ostatnie stadium przed ostatecznym rytuałem przejścia – pogrzebem.
W serialu “The Killing” mamy jednak wrażenie, że śledztwo tylko pogarsza sprawę. Policjanci chcą dobrze, ale ich działania, czy to przez brak, czy też przez nadmiar profesjonalizmu mają nie raz katastrofalne skutki. Zrozpaczona rodzina Rosie oczekuje sprawiedliwości, a otrzymuje w zamian kolejne białe kłamstwa i obietnice bez pokrycia. Przez niezamknięte drzwi rodzice widzą zdjęcia swojej zamordowanej córki potraktowanej właśnie jak “ciało”, a potem zdjęcia te wyciekają do mediów. W końcu ojciec Rosie bierze sprawy w swoje ręce, co jest tylko następną tragiczną pomyłką. Policjanci tracą swoje supermoce przywracania świata do porządku, a każdy zwrot akcji w śledztwie przynosi tylko nowe kłopoty. Im bliżej prawdy, tym mroczniej, na końcu tego tunelu nie ma zaś światła, wyzwolenia, przepracowania traumy, integracji. Jest tylko jeszcze większa trauma, większy mrok. Finał – nieoczywisty, nieprzekonujący – nie rozwiązuje postawionych pytań, ale stawia następne. Nikt nie przyznaje się do winy, nie wyjawia w ostatniej scenie swojego “evil plan”, by dać się potem odprowadzić w kajdankach do radiowozu. Jedne dowody są poszlakowe, inne sfabrykowane, a prawdziwe motywacje ofiar i sprawców wciąż pozostają niejasne. Nikt nie będzie żył długo i szczęśliwie, świat nie powróci na utarte koleiny.
Wróćmy do policjantów-detektywów. W popkulturze posiadają oni zwykle nadnaturalne supermoce przenikliwego myślenia, kojarzenia faktów, rzadko kiedy się mylą, intuicja też ich zwykle nie zawodzi, nie muszą jeść ani spać, stoją ponad prawem, a często dysponują również godną podziwu sprawnością fizyczną (mężczyźni) bądź nieprzeciętną urodą (kobiety). Policjantom, “aniołom sprawiedliwości” przydana jest moralna wyższość, prawo do osądzania, ustanawiania porządku w miejsce chaosu, wymierzania sprawiedliwości. W imię tejże sprawiedliwości mają moralne prawo naginać zasady, obchodzić prawo, byle tylko z uzasadnionych pobudek. Tu jest inaczej – Linden i Holder to para dobrych, ale też popełniających błędy i dających się zapędzić w kozi róg, gliniarzy. Ich śledztwo to nie ciąg olśnień i błyskotliwych dedukcji, ale ciężka praca, polegająca na przepytywaniu niechętnych i plączących się w zeznaniach świadków, wystawaniu za winklem, bezskutecznym proszeniem się o nakaz. Ich błędy wiele kosztują – nie tylko ich samych, ale przede wszystkim osoby, które przez te błędy zostają posądzone lub uwikłane. Ich śledztwo to nie świetna zabawa, pasjonujący pościg za mordercą w imię moralnej słuszności, barwny teledysk zmontowany z pościgów i strzelanin z “superheroes” w mundurach w rolach głównych, ale nieraz nudny, nużący, obciążający psychicznie obowiązek, który komplikuje im ich życie osobiste i wystawia na traumę i niebezpieczeństwo. To także – w sensie dosłownym – igranie ze śmiercią i z ludzką naturą. Każde z nich – i Linden, i Holder – ma w sobie skazę. To bynajmniej nie herosi ze spluwą, ale raczej życiowi rozbitkowie, którzy zmagać się muszą nie tylko ze śledztwem, ale i z własnymi emocjami. Są przy tym niebanalni i prawdziwi.
“The Killing” – serial tak bardzo odstający od fajerwerków dekoracji i efektów specjalnych, do jakich przyzwyczaiły nas wielkie sieci telewizyjne, skromny i oszczędny w formie, można powiedzieć przywraca wysmakowany psychologicznie, rzetelny kryminał do łask amerykańskiej widowni telewizyjnej. Rozsmakowany w pulpie, przyzwyczajony do teledyskowego montażu i hektolitrów krwi lejącej się z ekranu widz zza ocenu przyjął ten powrót do źródeł gatunku (który wydał przecież w Stanach takich klasyków jak Raymond Chandler) z entuzjazmem. My, popkulturalni – wychowani na amerykańskich serialach kryminalnych kupowanych na potęgę we wczesnych latach dziewięćdziesiątych chyba przez wszystkie (cztery) stacje telewizyjne w Polsce – również kupujemy ten amerykański produkt. Porównać go można bardziej do krwistego (ale nie krwawego) steka, niż do bułowatego hamburgera.