Sfora

Już oficjalnie wiadomo, że Jacintha Saldanha, nieszczęsna pielęgniarka ze szpitala Edwarda VII, popełniła samobójstwo. Historię znamy wszyscy: dwoje dziennikarzy – satyryków z australijskiego radia 2DayFM zadzwoniło do szpitala, w którym przebywała księżna Kate, udając królową Elżbietę i księcia Karola. Jacintha Saldanha połączyła ich z pielęgniarką na oddziale, która udzieliła informacji o stanie zdrowia księżnej (inna sprawa, że większość newsów, które na ten temat czytałem, myli pielęgniarki – czytamy w nich, że na swoje życie targęła się kobieta, która udzieliła informacji). Australijczycy parodiowali brytyjski akcent, chichotali i byli na koniec zachwyceni, że żart im się tak udał („naprawdę udzieliła nam informacji!” – ekscytował się prezenter. Wcześniej, gdy oczekiwali na połączenie, żartował, że to chyba będzie „najłatwiejszy psikus wszech czasów”).

Trzy dni po emisji nagrania Jacinthę znaleziono martwą. Dziś brytyjska policja potwierdziła, że śmierć miała charakter samobójczy.

O ile się nie mylę, nie wiadomo nic na temat szerszych okoliczności – czy żart był jedyną przyczyną tego strasznego kroku, czy nie. Można tylko spekulować, że olbrzymia presja, pod którą znalazła się kobieta, miała na to wpływ.

Ale, rzecz jasna, gdy tylko pojawiły się pierwsze nieoficjalne doniesienia o przyczynie śmierci, werdykt został wydany. Błyskawicznie i bezwarunkowo: winni są prezenterzy, te hieny jedne. Że zaszczuli. Że upokorzyli. Że ją zabili.

Czy nie te same brukowce, nie te same fora internetowe, kilka dni wcześniej prowadziły globalną szyderę, interkontynentalną bekę z naiwnych pielęgniarek, które dały się nabrać cwanym dziennikarzom? A memy na fejsie? A całkiem poważne media, które bez mrugnięcia okiem i w tonie obiektywnej informacji relacjonowały sprawę w tonie „dziennikarze zaszczuli pielęgniarkę”?

Nie, nie bronię prezenterów australijskiego radia. Chcę tylko powiedzieć, że zrzucenie całej winy na nich jest doskonałym odruchem obronnym znanym tak długo, jak długo istnieją struktury plemienne. Społeczność naznacza kozła ofiarnego, żeby uzyskać oczyszczenie z własnych przewin, spokój własnych sumień. I rusza nań z widłami, samemu obsadzając się po stronie dobra. Wszyscy znamy tę historię: z wioski, z osiedla, z klasy. A nawet z lektur szkolnych – pamiętacie Jagnę z „Chłopów” Reymonta? Z Jagną swawolił każdy, ale gdy sprawa się posypała, to ona została napiętnowana i wygnana jako winna obrazy moralności. Dlatego, że uświadamiała wszystkim stan ich własnej moralności.

Prezenterom 2DayFM zabrakło wyobraźni, co do konsekwencji własnego żartu – sami to przyznają. Ale kto chce w nich rzucić kamieniem, niech pierwej zrobi rachunek sumienia chociażby z własnych komentarzy w sieci czy artykułów na serwisach plotkarskich, w które klika.

Bo pod ciężarem globalnego wścibstwa, dwudziestoczterogodzinnego zainteresowania najintymniejszymi sprawami, uginają się często osoby publiczne i celebryci, którzy teoretycznie dokonali wyboru swojego stylu życia i powinni byli się z tym liczyć, a co dopiero zwykli ludzie, którzy nagle znajdują się w centrum niezdrowego zainteresowania. A tak dzieje się coraz częściej, obserwujemy znamienne przesunięcie w trendach: więcej i więcej „gorących doniesień” dotyczy życia zwykłych ludzi, a nie celebrytów. Już nie interesują nas tak bardzo intymne szczegóły i dziwaczne historie z życia gwiazd – znacznie ciekawsze okazują się intymne szczegóły i dziwaczne historie z życia bliźnich. Zaś informacja w sieci zyskuje bezprecedensowy dotąd w historii mediów spin. Efekt motyla w całej rozciągłości: ktoś gdzieś komuś w sekrecie wysyła zdjęcie, a nazajutrz to samo zdjęcie ogląda pół świata i zaśmiewa się w kułak.

Serwisy plotkarskie i tabloidy są doskonale impregnowane na poczucie odpowiedzialności: z takim samym zaangażowaniem podają informacje o nagim zdjęciu nastolatki krążącym w sieci, jak i o tym, że owa nastolatka nie wytrzymuje upokorzenia i popełnia samobójstwo. Taki sam gorący news robią z niefrasobliwości pielęgniarki w szpitalu Edwarda VII, jak i z jej samobójstwa. Gdyby teraz królowa Elżbieta II, ta prawdziwa, wystąpiła z apelem o odpowiedzialność za publikowane w sieci żarty, plotki czy obelgi, bez mrugnięcia okiem ogłosiłyby zapewne: „Królowa angielska krytykuje internautów!” – albo coś w tym rodzaju.

I poniekąd trafiłyby w sedno: bo każdym kliknięciem nagłówka w rodzaju „pokazała cycki”, każdym lajkiem pod filmikiem pt. „zobacz, jaki debil”, wyrażamy zainteresowanie, a więc i głosujemy za takim stanem rzeczy.