Był sobie Kot

Jak zrobić film dla dzieci tak, żeby własne pociechy wyciągali do kina ich rodzice? Kino animowane opanowało tę sztukę do perfekcji. „Kot w butach” to nie jest jednak przypadek „Shreka”, a zwłaszcza „Shreka 2”, który pod pozorem bajki dla dzieci opowiadał historię przeznaczoną tak naprawdę dla ich młodych rodziców. Choć na „Kocie” i ci ostatni będą się, przynajmniej chwilami, dobrze bawić, ale z zupełnie innych względów.
„Kot w butach” to też nie wynalazek nowy – kultura popularna od dawna zna sposób na to, jak na fali popularności wcześniejszych produkcji zrobić kolejny przebój kasowy, nie popełniając zarazem sequelu. „Shrek Forever”, czwarta część przygód światowej sławy ogra, miała być już definitywnym zamknięciem cyklu, ale któż nie wykorzystałby szansy? Zastosowano więc zabieg podobny, jak w przypadku znakomitego serialu animowanego „Pingwiny z Madagaskaru”, choć tak naprawdę jeszcze starszy: przecież już amerykańskie wydawnictwa komiksowe wiele dekad temu wpadły na to, że jeśli gościnnie występujący na łamach popularnego cyklu nowy bohater się spodoba, należy dlań stworzyć własne wydawnictwo. Kot w Butach (znany pod wieloma imionami: Puszek Okruszek, a nawet Puszysty Kochanek, jak się właśnie dowiadujemy) był drugoplanową postacią „Shreka 2” – tak udaną, że doczekał się własnego filmu. Doskonale z resztą wykorzystującego powyższą konwencję. „Może znacie moje imię – słyszymy w trailerze – ale nie znacie legendy”.
„Shrek” był pomysłem wyjątkowym – na potrzeby zaludnienia świata zielonego ogra zbudowano całe bajkowe uniwersum, niezwykle kreatywnie wykorzystując znane z rozmaitych bajek i baśni postacie. Udał się tu podobny zabieg, jak – zachowując, rzecz jasna, należne proporcje – w „Lidze niezwykłych dżentelmenów”. Autorzy animacji po prostu twórczo eksplorowali chodzące, mówiące – a niekiedy też mruczące – cytaty. Magiczne Lustro z baśni o Śpiącej Królewnie pełniło tu rolę entertainmentowej telewizji, Dobra Wróżka była bezwzględną szefową wielkiego koncernu, zaś Królewna Śnieżka okazywała się celebrytką. Słowem – za pomocą baśniowych cytatów twórcy „Shreka” trawestowali naszą kulturę. Kultura popularna przeglądała się we własnym krzywym (magicznym?) zwierciadle.
W przypadku Kota legenda to słowo jak najbardziej na miejscu – bo baśniową postać Kota w Butach przeniesiono w konwencję opowieści o bohaterach pustynnego Południa, z Zorro na czele. Kot to rzezimieszek broniący słabszych, topos występujący pod każdą szerokością geograficzną – czy to wspomniany Zorro, czy Robin Hood, czy swojski (choć słowacki przecież) Janosik. Typ postaci, który w popkulturze rozwinąć miał się dopiero dużo później, gdy już wyblakły gwiazdy kryształowych herosów w rodzaju Supermana. Postać banity, po którego stronie widz bądź czytelnik natychmiast lokują swoją sympatię, występującego przeciw skorumpowanym i złym, a najczęściej po prostu głupim, stróżom prawa. Opowieść o Kocie w Butach ma akurat pod tym ostatnim względem trochę bardziej złożone tło – jakkolwiek to nie zabrzmi w kontekście kota – psychologiczne. Kot z mroczną przeszłością, ze skazą, Kot który chce odkupić winy młodości, lecz wciąż prześladuje go fatum, to przecież klasyczna recepta na bohatera. Choćby jego nemezis miało się okazać jajkiem.
A jednak „Kot w Butach” to nie opowieść, która od początku do końca będzie się podobać rodzicom właściwych adresatów filmu. Owszem, marketing animacji 3D po raz kolejny zastosował swój ulubiony chwyt. Otóż całą kampanię poprzedzającą premierę filmu, skierowano do dorosłych, serwując im gęsty od gry z konwencją trailer, a nawet ogromnie sympatyczną kampanię wirusową, na którą składały się krótkie filmiki z Kotem w roli głównej, np. parodiujące reklamy. Albo newsy z czerwonego dywanu z udziałem hollywoodzkich kotów (np. Kitty Purry, Robertem Meowny Jr. i Leonardo DiCatrio). Jak się łatwo domyślić, natychmiast zrobiły furorę na Facebooku (choć żaden z animowanych kotów nie domaga się cheeseburgera…; inna sprawa, że jeśli się nie mylę, przynajmniej jeden z kocich bohaterów trzecioplanowych „Kota w Butach” jest Lolkotem). Cały wic kampanii polegał na tym, żeby na film ściągnąć dorosłych, bo to przecież oni płacą za bilety.  Oczywiście, nie ominął tej kampanii grzech główny, nagminny w podobnych przedsięwzięciach – gdy arcyśmieszna dla dorosłego widza scenka z traileru nie trafia do filmu. Doliczyłem się jednak zaledwie jednej takiej sytuacji. Szczęśliwie, bo np. w przypadku filmu „Skok przez płot” dotyczyło to większej części trailera…
A sam film? Większość tej opowieści skierowana jest jednak do dzieci. To głównie miła i dobrze się oglądająca bajka o poszukiwaniu skarbu i przyjaźni. Kłopotliwa dla polskiego widza o tyle, że czerpie głównie z baśni anglosaskich (kto z Was, drogie dzieci, wie kim jest Humpty Dumpty?). A więc bajka dla dzieci… z wyjątkiem pierwszych kilkunastu minut, które są istną fiestą cytatów, gier skojarzeniowych i zabaw z konwencją. Scena w tawernie to rzecz absolutnie kanoniczna, z wszystkimi obowiązkowymi w podobnych sekwencjach chwytami. Tyle, że w wykonaniu kota. Intertekstualna uczta, dla której warto zapłacić za bilet. Zwłaszcza, że polskie dialogi przygotował niezastąpiony Bartosz Wierzbięta, w efekcie czego są miejscami lepsze niż w angielskim oryginale).
I jeszcze jedno – fenomenalnie ograno w tym filmie kategorię, którą ośmielę się nazwać „kociością”. Uchwycono tu całą wyjątkowość tych futrzaków, jednocześnie dumnych i rozkosznych, zarazem dostojnych i niepoważnie uganiających się za odblaskiem światła (kapitalna scena, choć lepiej użyta w trailerze niż w samym filmie; zaś na osobną uwagę zasługują koty z teledysku puszczanego pod napisy końcowe, które tańczą synchronicznie dzięki odbiciom z lustrzanej dyskotekowej kuli…). Sposób, w jaki Kot w Butach pije w tawernie swojego drinka, jest tak koci, jak tylko być może.

Jeden komentarz do “Był sobie Kot

  1. kalina16@vp.pl

    „kto z Was, drogie dzieci, wie kim jest Humpty Dumpty?”

    Otóż to…polskie dzieci zupelnie nie znają basniowej tradycji anglosaskiej, a to dlatego, ze sie nie wydaje angielskiej literatury dzieciecej, nie tylko „Po drugiej stronie lustra”. To wielki błąd wychowawczy, jako że ta literatura jest nie tylko pasjonujaca, ale uczy tez bardzo dobrego stosunku do rzeczywistosci: z uśmiechem, umiarem i dystansem, co nie oznacza, ze z obojętnoscią wobec Zła. Polska literatura – prócz ksiazek Macka Wojtyszki – jest pozbawiona jakichkolwiek problemów, refleksji i pytań, prócz oczywiscie łubu-du

Możliwość komentowania została wyłączona.